Kiedy dwadzieścia parę lat temu chciałam, jako studentka polonistyki, napisać pracę na temat literatury religijnej dla dzieci i zapytałam o to wówczas doktora, dziś profesora, wybitnego znawcę literatury dziecięco-młodzieżowej Grzegorza Leszczyńskiego, ten mi odpowiedział: „Czemu nie. Najpierw jest ks. Jan Twardowski, potem długo nic, potem ks. Mieczysław Maliński, a potem dłuugo, dłuuugo nic”.
Panu profesorowi chodziło o jakość ówczesnej literatury tego rodzaju. Rzeczywiście, jej początki – po okresie komunistycznej cenzury – były mizerne. Dominowały różnorakie omówienia Biblii dla maluchów, ckliwe żywoty świętych i książeczki z daleka zalatujące niemożebnym dydaktyzmem. Zapadło mi w pamięć sformułowanie jakiejś badaczki tematu, że ówcześni autorzy więcej mają wiary niż talentu. Tak wyglądała sytuacja na początku lat dziewięćdziesiątych. Na szczęście autorzy szybko uczyli się pisać książki religijne dla dzieci i dziś mamy w tej dziedzinie coraz więcej dobrych i tytułów, i nazwisk.
W ostatnich dniach pożegnaliśmy jednego z wymienionych pionierów tejże literatury – ks. Malińskiego. Wydaje mi się, że akurat ta dziedzina jego twórczości jest dość marginalizowana albo sprowadzana do „Bajek nie tylko dla dzieci” – dla mnie takich sobie. Sama wiele najmilszych rodzinnych chwil doświadczyłam przy wspólnej z moimi najstarszymi dziećmi, wówczas 4-6-letnimi – lekturze dwóch powieści tego autora: „O diabełku, który odważył się śmiać” i „O aniołku, których chciał nawrócić piekło”. Książki te wydał Znak po raz pierwszy na początku lat 2000, zabawnie zilustrowane przez Annę Kaszubę-Dębską. Same tytuły doskonale streszczają, o czym książki opowiadają. Od siebie dodam, że brawurowa scena zawarta w drugiej z nich, w której Anielątko wraz z nawróconym (przez śmiech) Diabełkiem wymalowują złotą farbą na ścianie piekła Dziesięcioro Przykazań, spowodowała, że moi synowie natychmiast zapragnęli zapoznać się z Dekalogiem, przeczytali odnośną scenę ze Starego Testamentu, a potem co wieczór, na klęczkach, ze złożonymi rękami i wielką dobitnością recytowali: „Jam jest Pan Bóg twój, którym cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli...”
Tak więc mam – i sądzę, że nie tylko ja – wobec ks. Malińskiego dług, który Sędzia „po trzykroć święty, mocny i uśmiechnięty” doliczy mu – w co wierzę i o co proszę – do ostatecznego rachunku. Dług wdzięczności za to, że pokazał z uśmiechem, iż złote litery Prawa Bożego są w stanie rozświetlić nawet najciemniejsze, na pozór nietknięte dobrem czeluści.