20 kwietnia
sobota
Czeslawa, Agnieszki, Mariana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Szymon Reich z Top Modela: jak być katolikiem w show-businessie

Ocena: 5
908

Co sprawiło, że zainteresowałeś się modelingiem?

Moja mama się tym interesowała. Gdy byłem dzieckiem, wysyłała mnie na sesje zdjęciowe. Byłem w niemieckiej agencji dla dzieci. Chodziłem na te sesje, bo mama mi kazała. Najwięcej ich miałem w wieku 10-14 lat. Przyzwyczaiłem się do tego i kiedy wróciłem do Polski, nadal się tym zajmowałem. Aż poznałem ludzi z show-businessu, którzy powiedzieli, że powinienem spróbować swoich sił w Top Model. I poszedłem do programu telewizyjnego. Tak się zaczęła przygoda z Top Model.

A po co Ci był randkowy reality show „Hotel Paradise”? Mądrzy ludzie radzą unikać okazji do grzechu… Czy nie był to krok w tył?

No tak, niby coś tu się nie klei… Gdy poszedłem do tego programu, wiele osób się ode mnie odwróciło, w ogóle ze mną na ten temat nie rozmawiając. A zrobiłem to, bo bardzo daleko poleciałem w swojej wizji, że wszędzie mogę głosić Jezusa, że jestem w tym niczym nieograniczony. Chciałem pójść do „Hotelu Paradise” z fajnym przekazem, więc w to wszedłem. I od któregoś z uczestników programu usłyszałem: „Gdyby tacy ludzie chodzili do kościoła, to ja też bym chodził”. Odpowiedziałem: „Chodzą, tylko o tym nie wiesz”.

Poza tym, znam siebie. Chodziłem na imprezy, gdzie sypie się „mąka”. Kiedy znajomi brali dziewczyny z klubów i spędzali z nimi nocki, potrafiłem zamknąć się w pokoju obok i pójść spać. Łatwiej jest być wiernym swoim zasadom, nie wdając się w ogóle w jakieś trudne sytuacje, ale miałem już kilka sprawdzianów asertywności i wiem, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie.

Funkcjonowałem w środowiskach totalnie niekatolickich, ale zawsze udawało mi się zachować siebie. Stałem w rozkroku i jakoś sobie dawałem radę, więc uważałem, że jeśli trafię do programu randkowego, to też krzywda mi się nie stanie. Ale nie mówię, że jest to droga, którą wszyscy powinni iść, żeby głosić Chrystusa. To był z mojej strony bardzo odważny eksperyment. Chciałem wiedzieć, czy się da i jakie to będzie miało skutki. No i się dowiedziałem.

Jak mówić o Jezusie, żeby rzeczywiście dotrzeć do ludzi w różnych środowiskach? Pytam specjalistę, który o trudnych sprawach potrafi mówić prostym, codziennym językiem…

Staram się w tym być jak najbardziej prawdziwy, transparentny i nie próbować kogoś przekonać, a bardziej powiedzieć o tym, czego doświadczyłem. Wydaje mi się, że teraz panuje „sportowe” podejście wśród ewangelizatorów, jakby chcieli zbierać punkty za to, kogo nawrócili. Co chwilę od kogoś słyszę, że jest jakieś nowe nawrócenie, jakiś nowy cud. I zawsze ten ktoś mówi: jak się cieszę, że Pan Bóg przeze mnie zadziałał. Słyszę w tym „skromność” – w cudzysłowie, bo jest w tym ukryte ego, lansowanie się na tym, że „Pan Bóg przeze mnie zadziałał”, że jestem odważny, bo chodzę po ulicy z megafonem, krzycząc: „Jezus zmartwychwstał za ciebie i to właśnie ciebie chce dzisiaj uratować”.

Kiedy słyszę takich ludzi, to nawet jako katolik czuję się zgorszony. No bo staram się robić wszystko, co mogę, żeby być dla ludzi normalny, a ten znowu świruje, chce za wszelką cenę kogoś przekonać. A przecież Pan Bóg sam nie wprasza się do nikogo. Jezus nie przychodził do ludzi i nie pytał: „Czy cię uzdrowić?”, tylko zazwyczaj to oni przychodzili do Niego i dopiero wtedy On reagował, był dla nich dostępny.

Wydaje mi się, że jako ewangelizatorzy za mało skupiamy się na ludziach, których chcemy „nawrócić”. Patrzymy na nich jak na zerojedynkowy problem, gdzie zero znaczy „niewierzący”, jeden to „wierzący” i chcemy tych niewierzących na drugą stronę, nawet siłą, przeciągnąć. Ale ten człowiek ma swoją historię, może ma coś do przepracowania i może jesteśmy w stanie mu pomóc w inny sposób niż indoktrynując go i mówiąc, w co ma wierzyć? Może on po prostu potrzebuje się wygadać, może potrzebuje pomocy w pracy, bo sobie nie radzi, a przez to, że mu pomożemy, on się na nas otworzy i dopiero wtedy będzie chciał słuchać tego, co mamy mu do powiedzenia o Jezusie? Często źle do człowieka podchodzimy, tak nieludzko, jakbyśmy chcieli klientowi sprzedać produkt, a nawet nie pytamy, czy on chce cokolwiek kupić.

Kiedy ewangelizuję, staram się przede wszystkim weryfikować swoje motywy, bo z moich obserwacji wynika, że ludzie czasem podświadomie robią to dla zaspokojenia własnego ego. Ja też tak miałem. Przypominam więc sobie stale na nowo, że to nie ja kogoś nawracam, tylko Pan Bóg nawraca przeze mnie. Po to te wszystkie trudne rzeczy się przytrafiły w moim życiu, żebym był świadkiem. Mam być odblaskiem światła, a nie samemu świecić.

Przedstawiasz się jako „muzyk, model, ministrant”, jesteś jeszcze ewangelizatorem, influencerem, po prostu człowiekiem-orkiestrą. Skąd to się bierze? Z jakiegoś wewnętrznego ADHD?

Zdecydowanie. Nie jestem w stanie sobie tego inaczej wytłumaczyć. Jestem trochę nakręcony. Szybko się nudzę, lubię robić kilka rzeczy naraz, mam totalnie nietypowy tryb życia. Często spotykam naprawdę wyjątkowych ludzi, którzy robią megaciekawe, kreatywne rzeczy, ale widzę, że to jeszcze nie to samo, co ja, bo nikt z nich po odjechanym evencie nie pójdzie do kościoła. Z Jezusem na pewno czujesz się wyjątkowo.

 Lubisz kokosy?

Lubię. Kokosy wymiatają! Ze wszystkich olejów, kokosowy jest najzdrowszy. Kokos ładnie pachnie, fajnie smakuje, dobrze wygląda…

 I stąd Twój pseudonim QoQos?

Moja koleżanka, która jest Azjatką i ma do siebie dystans, nazwała siebie Bananem, bo jest żółta na zewnątrz, a biała w środku. Jest „mieszanką”, jak ja (mój tata pochodzi z Ghany). Nagraliśmy wspólnie piosenkę „Team Banan”, która ma najwięcej wyświetleń ze wszystkich piosenek, w których brałem udział – ponad 12 milionów. Musiałem sobie do tej piosenki wymyślić jakąś ksywę. Pomyślałem, że skoro jestem biały w środku i ciemny na zewnątrz, jak kokos, no to nie mam wyjścia: będę QoQosem.

Jako QoQos sam komponujesz, piszesz teksty i śpiewasz?

Piszę teksty, śpiewam, rapuję. Jeszcze trochę muszę się nauczyć, żeby samemu produkować, a produkcja to współczesna forma komponowania. To bardzo kreatywna robota.

Teraz wydaję debiutancką płytę. Na mojej stronie internetowej szymonreich.pl jest cała kolekcja „(nie)doskonały”, składająca się z płyty, bluzy i plannera. Płyta jest moim przedstawieniem się jako muzyk. To prezent dla moich słuchaczy, którzy super mnie wspierają. Jestem im za to megawdzięczny, więc chcę się odwdzięczyć płytą z siedmioma piosenkami. Bluzą, którą zaprojektowałem, można wyrażać swoją (nie)doskonałość. A dzięki plannerowi można pracować nad tą (nie)doskonałością, ale też ją trochę odkrywać, więc służy także jako narzędzie do samoakceptacji.

Jak z niego korzystać?

Jest to trochę nietypowy kalendarz, w którym sam wpisujesz daty. Sam decydujesz, kiedy planner się zaczyna i kiedy się kończy. Możesz sobie robić przerwy w korzystaniu z niego. Są tam „rozkłady jazdy” na tydzień, na miesiąc. Dzięki plannerowi możesz organizować swój czas w celu rozwoju osobistego. Ten planner ma ci pomóc zweryfikować swoje życie i polepszyć jego jakość. Są w nim wpisane przeze mnie treści, które służą twojemu rozwojowi. Raz na dwa tygodnie pojawiają się tak zwane rozkminy, które zadają konkretny temat. Przepracowujesz go przez ten czas na tyle, na ile chcesz. Żeby to kontrolować, za każdą przerobioną treść przyznajesz sobie kokosy.

Z jednej strony planujesz sobie dzień, a z drugiej masz treści, które pomogą ci bardziej pozytywnie nastawić się do otaczającego cię świata. Pokażą ci, po pierwsze, dlaczego warto, po drugie, że można, a po trzecie – jak to robić, żebyś ty i świat wokół ciebie stawał się lepszy, żebyś poprzez swoją niedoskonałość dążył do doskonałości.

Pan Bóg dobrał się do Ciebie przez trudne doświadczenia, przez które przechodziłeś w życiu…

Totalnie! Ale przecież diamenty tworzą się pod presją. Potrzebują ciśnienia i trudnych warunków, żeby powstać i ukształtować się w piękne wzory. Uważam, że w trudnych chwilach stoimy przed decyzją, w którym kierunku chcemy iść. Pan Bóg jest dżentelmenem i czeka na nas, aż się sami zdecydujemy pójść drogą, którą nam proponuje. Bardzo Mu zależy, żebyśmy się w końcu otrząsnęli i spojrzeli na świat w pełnych barwach, a nie tylko w jednym kolorze. Za każdym razem, kiedy przeżywamy jakąś trudną sytuację, mówi: „Jestem”. Po prostu jest i non stop się oferuje. Bardzo często, gdy jestem czymś zdruzgotany i mam typową sytuację: „Jak trwoga, to do Boga”, w czasie modlitwy słyszę: „Jestem”. I to mnie uspokaja, bo dzięki temu mam pewność, że wszystko jest w porządku.

Dobrze jest mieć zaufanie do obecności Boga, ale decyzje trzeba już podejmować samemu?

Jezus zapytał chorego, który leżał przy sadzawce Owczej: „Czy chcesz wyzdrowieć?”, a potem powiedział do niego: „Wstań, zwiń swoją matę i idź o własnych siłach” (por. J 5, 2-9). To jest megamocne. Stoimy na rozstaju dróg. I kiedy porównamy ofertę Jezusa, który mówi: „Wstań i idź o własnych siłach”, z ofertą diabła, składającego typowe obietnice świata, takie smakołyki, jak dobrobyt materialny, to widzimy, że diabeł nie pyta o twoją wolę, że chce cię zniewolić różnymi korzyściami. A Jezus oferuje ci wolność, autonomię, żebyś szedł o własnych siłach. To nie upraszcza życia od razu. Ale ta droga, jeśli ją wybierzesz, może być dla ciebie tysiąckrotnie bardziej korzystna. Bóg jest Ojcem, który nas dosłownie wychowuje na dojrzałych, „samodzielnych” (w cudzysłowie, bo zawsze Go potrzebujemy), radzących sobie w życiu ludzi. On nie będzie nas ciągnął za rękę, nie będzie się wpraszał w nasze życie. Pan Bóg wymaga, przede wszystkim od facetów, żebyśmy mieli „jaja”. Kiedy żyję na własną rękę, pracując jako freelancer, to rozumiem, że wszystkie problemy, które kiedyś miałem to były pierdoły. Teraz dopiero widzę, jak ciężkie jest życie dorosłej osoby. Jest tyle trudnych sytuacji w życiu, z którymi trzeba sobie poradzić. Jednym z największych wyzwań jest założenie rodziny, która zdrowo funkcjonuje, w której dzieciakom niczego nie brakuje. To wymaga popracowania nad sobą, ogarnięcia się w życiu. To nie dla chłoptasiów, którzy siedzą pod blokiem, narzekają na swoje życie, palą gibony i udają kozaków, bo potrafią wypalić więcej niż ziomek obok. Trzeba do tej samodzielności dorosnąć i Pan Bóg nam w tym pomaga.

*

Szymon Reich ma 23 lata. Mieszkał i zdał maturę w Niemczech. Ukończył Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie na kierunku „Człowiek w cyberprzestrzeni”. Przedstawia się jako „model, muzyk, ministrant”, jest też ewangelizatorem i influencerem.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 20 kwietnia

Sobota, III Tydzień wielkanocny
Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem.
Ty masz słowa życia wiecznego.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 55. 60-69
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter