19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Radość tworzenia

Ocena: 0
1253

Spalam się, ale też czerpię energię od ludzi. Staram się być dla nich w pełni – w trakcie koncertu i po nim. - mówi Marcin Styczeń, wokalista i autor tekstów piosenek, w rozmowie z Martą Dybińską

fot. Emilia Bąk

Co było dla Pana największym wyzwaniem minionego roku?

Z perspektywy artystycznej największe wyzwanie stanowił powrót do koncertowania. Dwa lata pandemii były dla nas, muzyków, bardzo trudne. Martwiliśmy się o przyszłość, o to, czy publiczność jeszcze będzie chciała nas słuchać. Na szczęście na swoich fanów zawsze możemy liczyć, w ubiegłym roku zagraliśmy w sumie 51 koncertów.

 

Ma Pan jakieś postanowienia w nowym roku?

Jestem przeciwnikiem postanowień noworocznych, ponieważ jest to frustrujące. Nie chodzi o postanowienia, tylko o motywację. Co z tego, że coś postanowimy? Ważniejsza jest realizacja postanowień. Mistrzowie samodyscypliny często mówią, że ona zaczyna się od pościelenia łóżka. To pierwsze zadanie. Jeśli się je wykona, każde następne przychodzi łatwiej. Jakiś czas temu czytałem biografię Woody’ego Allena. On miał taki nawyk, wyniesiony chyba z domu. Dopóki nie napisał kartki A4 scenariusza, nie jadł śniadania. To właśnie ta konsekwencja zaprowadziła go na szczyt.

 

Czyli te wszystkie hasła „Nowy Rok – nowy ja” nie przemawiają do Pana?

Oj, nie wiem, czy to tak działa (śmiech). Tu chodzi nie tyle o datę, ile o silną wolę i motywację. Poza tym zmiana musi się dokonać w nas, a nie na zewnątrz. Nie lubię różnych mód i trendów narzucanych na siłę. Na przykład presja na niejedzenie mięsa doprowadza mnie do szewskiej pasji. Ciągle słyszę, jakie to mięso jest szkodliwe, jak jego produkcja zanieczyszcza środowisko, podczas gdy o cukrze i węglowodanach mówi się mało, a konsumujemy je w nadmiarze. Ludziom dziś łatwiej zrezygnować z mięsa niż z cukru (śmiech).

 

Był taki moment, który odmienił Pana życie?

Miałem przełomowy moment w swoim życiu – śmierć papieża Jana Pawła II. Pewnie dlatego, że czułem się w tajemniczy sposób z papieżem związany, urodziłem się w inaugurację jego pontyfikatu, 22 października 1978 r. Dlatego jego śmierć mną wstrząsnęła. Pracowałem wtedy w Radiu dla Ciebie, czytałem serwisy informacyjne. Każdy z nas się modlił, żeby w czasie swojego dyżuru nie musiał przeczytać informacji: Jan Paweł II nie żyje. Pamiętam, że tamtego wieczoru skończyłem pracę o 21.00. Gdy doszedłem do domu na Mokotowie, w całym mieście zaczęły bić dzwony. Wielki papież odszedł do domu Ojca. Krótko po jego śmierci po wielu latach poszedłem do spowiedzi.

 

Jak to się stało?

Pamiętam, że szedłem ulicą w Warszawie. Pomyślałem, że teraz tutaj powinien się pojawić jakiś zakonnik. I wyszedł zza rogu (śmiech). Był to dominikanin, podszedłem do niego, zapytałem, czy mnie wyspowiada. Był zaskoczony. Powiedział, że nie, bo się spieszy, ale skierował mnie na furtę. Pamiętam, że trafiłem wtedy do spowiedzi do takiego starszego zakonnika. Był nawet zezłoszczony, bo to już był późny wieczór. Powiedział, że spowiadali cały dzień, że trzeba było wcześniej przyjść (śmiech).

 

Nie zniechęciło to Pana?

Nie. To była dla mnie lekcja pokory.

 

Po co poszedł Pan do spowiedzi?

Uwierało mnie coś. Śmierć papieża uzmysłowiła mi, że brakuje mi wymiaru duchowego. Także w twórczości ta tęsknota była ciągle obecna, a nie dałem jej wyrazu. Było dużo buntu, dużo pretensji, a mało zgody, akceptacji, wdzięczności. Po prostu było mi źle. Myślę, że jeśli kogoś coś mocno nie zaboli, nie dotknie, nie złamie, to do spowiedzi nie pójdzie. Tak było w moim przypadku. Na pewno był to zasadniczy zwrot w moim życiu osobistym i zawodowym. Nie było to jednak jakieś spektakularne nawrócenie, może takie jest jeszcze przede mną… Jestem raczej człowiekiem, który ma krętą ścieżkę życiową…

 

Lepiej się żyje ze świadomością, że Bóg jest?

Chyba nigdy nie wątpiłem w to, że Bóg istnieje. To jest bardziej kwestia obrazu Boga. Każdy z nas ma inny obraz Boga, a w moim przypadku był to obraz Boga nieobecnego. Trochę jak nieobecny ojciec. Czyli wiem, że jest, ale nie odczuwam jego bliskości. On jakoś też niespecjalnie ingeruje w moje życie.

 

Obraz Boga wyniósł Pan z domu rodzinnego?

Nie wydaje mi się. Mój tata zawsze był obecny, choć czasem trochę wycofany, jak to w wielu domach bywa. Może więc jakiś deficyt był, ale na pewno nie tak dotkliwy, jak u moich kolegów, którzy wychowali się bez ojca.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 19 kwietnia

Piątek, III Tydzień wielkanocny
Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije,
trwa we Mnie, a Ja w nim jestem.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 52-59
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter