Tu żyliśmy – ośmioro dzieci, rodzice i babcia – w dwóch pokojach ze wspólną kuchnią i łazienką. Tata Perykles pracował jako stolarz. Mama Despina, z zawodu krawcowa, choć pracowała na trzy zmiany w zakładach włókienniczych „Bielbaw”, to zapamiętałam ją zawsze uśmiechniętą. Do końca życia byłam oczkiem w głowie moich rodziców. Na co dzień mój dziecięcy świat wypełniała muzyka, rodzeństwo i babcia. Jako najmłodsza z rodzeństwa byłam zawsze w centrum uwagi – to mnie siostry grały na mandolinie, gdy wierciłam się na kolanach babci, a wokół na dywanie siedziało rodzeństwo. Babcia opowiadała piękne bajki, w których dobro zawsze zwyciężało zło.
W sobotę odbywało się wielkie sprzątanie. Najpierw siostry myły okna, zmieniały posłanie, prały, a bracia zwijali dywany i trzepali je na pobliskim trzepaku. Później, pod wieczór, wyjmowaliśmy wszystkie buty: dziewczęta je czyściły, a chłopcy polerowali, tak aby były piękne na niedzielę do kościoła. Mieliśmy też odświętne ubrania, wkładane tylko na Mszę Świętą i w święta. Na co dzień mama szyła nam ubrania ze skrawków tkanin, które zostały, ale nigdy nie czuliśmy się z tego powodu gorsi. Nawet nasi polscy sąsiedzi nieraz dziwili się: „Bieda aż piszczy, a dzieci zawsze czyste, schludnie ubrane”.
To wszystko sprawiło, że z domu wyniosłam głęboki szacunek do pracy, sama od małego byłam dobrze zorganizowana. Nawet dzisiaj nie zostawię po sobie bałaganu w garderobie – byłoby mi wstyd przed samą sobą, że przydaję pracy komuś, kto i tak ma tak wiele do uporządkowania. To rodzice zaszczepili we mnie wszystko co najlepsze: pracowitość i optymizm. Mama i tata nigdy na nic nie narzekali, ale dziękowali Bogu za wszystko, co mają, za pracę, za dzieci, za możliwość życia w Polsce, choć przyjechali tu bez znajomości języka. To oni nauczyli mnie wartości i szacunku człowieka – stawiania cudzego dobra ponad swoje i tego, że wystarczy dobre słowo, drobna pomoc obcej osobie, życzliwość wobec sąsiadów, aby świat stał się lepszy.