Jan Molga zmarł w trakcie tworzenia podobizny bł. Czesława do jednej z wrocławskich parafii. – Zaproponowałem, że dokończę dzieła. Obraz miał 1,8 m wysokości. Zostałem rzucony na głęboką wodę. Zakończyło się sukcesem. Zamawiający obraz ksiądz proboszcz był bardzo zadowolony. A ja w tamtym czasie doświadczyłem świętych obcowania. W czasie pracy czułem więź z ojcem. Czułem, że mi pomaga, bo wiele elementów, których wcześniej nie wykonywałem, jak sposób malowania dłoni – wyszło. Choć za życia taty nie wszystko w jego stylu malarskim mi się podobało, teraz powielam ten styl. Powtarzam też wiele innych rzeczy, które kiedyś mnie u taty dziwiły, jak codzienne uczestnictwo we Mszy Świętej – dodaje Tadeusz Molga.
Inspiruje go malarstwo mistrzów XVII-XIX wieku. Obok obrazów sakralnych tworzy też obrazy marynistyczne, portrety i martwą naturę. – Lubię, kiedy zamawiający określa oczekiwania co do dzieła – mówi artysta.
Ostatnio pracował nad wizerunkiem Maryi do kaplicy ośrodka Opus Dei w Moskwie. Miał być to obraz inspirowany ikoną. Choć zwykle prace na zamówienie wykonywał w domu, wtedy poleciał do Moskwy. Był sierpień 2010 r., panowały wyjątkowe upały. Pracę utrudniały też dymy unoszące się z płonących wówczas wokół miasta lasów i torfowisk. Kiedy już powstał obraz, usłyszał przy odbiorze: „Tak, to jest Stella Orientis!”.
Potem natrafił na fragment w biografii założyciela Opus Dei. W 1955 r. ks. Josemaria Escriva pisał, jak w katedrze św. Stefana modlił się aktem strzelistym, wzywając: „Santa Maria, Stella Orientis”. Słowa te odnosił do przyszłego apostolstwa w krajach komunistycznych. Pisał: „Jestem pewien, że Bóg da nam środki, abyśmy pracowali dla Niego we wschodniej części Europy, aż (…) otworzą się bramy Rosji”. – Ciarki przeszły mi po plecach, bo zrozumiałem, że praca, którą wykonałem, stała się cząstką proroczej wizji Josemarii Escrivy – wspomina Tadeusz Molga.
Święty Josemaria Escriva często występuje na obrazach Tadeusza Molgi. – Od niego nauczyłem się, że pracą można się też modlić – mówi artysta.
ROZWIĄZUJĄCA SUPŁY
W kościele św. Feliksa z Kantalicjo na warszawskim Marysinie Wawerskim znajduje się niezwykły wizerunek: Matka Boża Rozwiązująca Supły, interpretacja XVII-wiecznego obrazu z Augsburga. Anioł podaje Matce Bożej splątaną taśmę, z Jej rąk taśma wychodzi prosta. Tradycyjnie pod tym wizerunkiem modlili się skłóceni małżonkowie, a także poszukujący przyszłego współmałżonka. – Obrazy o tematyce sakralnej mają szczególny wymiar przez to, przeznaczone są do kultu. Miałam sygnały kilku osób, że modlitwa przed Maryi Rozwiązującej Supły była skuteczna – mówi Wiesława Molga, żona artysty. – Jest pierwszą i najważniejszą recenzentką moich prac – dodaje Tadeusz Molga.
Połączyło ich malarstwo, choć ona skończyła handel zagraniczny na SGPiS. – Tata chciał ufundować obraz Jezusa Miłosiernego do kościoła w Raszynie. Długo nie mógł znaleźć wykonawcy. Rodzice od zawsze związani byli z kultem Miłosierdzia Bożego. W kościele św. Jakuba przy pl. Narutowicza zobaczyłam obraz Jezusa Miłosiernego podpisany „Jan Molga”. W książce telefonicznej odnaleźliśmy adres. Kiedy tata znalazł się w pracowni Molgów, powiedział: „To już wiem, że u Pana będę zamawiał”. Za sprawą tego obrazu poznaliśmy się z Tadeuszem. Ślub wzięliśmy na Jasnej Gorze w wigilię dnia, który później miał się stać, z ustanowienia Jana Pawła II, świętem Bożego Miłosierdzia. W tym roku będziemy tam obchodzić srebrny jubileusz razem z córką i trzema synami – opowiada Wiesława Molga.
– Rodzina jest dla mnie bardzo ważna i inspiruje do pracy – podkreśla jej mąż. – Nie ma miejsca na pięknoduchostwo, jest odpowiedzialność za utrzymanie rodziny. Pracownia mieści się w rodzinnym domu, zawsze jestem dostępny dla dzieci. Obowiązkowymi punktami dla nas wszystkich w niedzielę jest Msza Święta i wspólny obiad.
Nad kominkiem w salonie stoi niezwykła rodzinna pamiątka. Na fotografii papież Paweł VI, kard. Stefan Wyszyński, kard. Karol Wojtyła, ks. Józef Glemp i Jan Molga stoją przy namalowanym przez artystę- ojca obrazie św. Maksymiliana Kolbego, ofiarowanym papieżowi.
Tadeusz Molga pytany o swoją ulubioną pracę, próbuje przywołać w pamięci swoje dzieła. Zatrzymuje się przy obrazie ks. Jerzego Popiełuszki namalowanym z okazji beatyfikacji męczennika. –
Trudno wskazać ten jedyny obraz – mówi. – Ale na pewno mogę powiedzieć, że największym sukcesem w moim życiu jest małżeństwo i rodzina.
Irena Świerdzewska
Idziemy nr 15 (344), 8 kwietnia 2012 r.
fot. Irena Świerdzewska/Idziemy