Uznałem, że nie mogę zmarnować talentu, który dostałem od Boga, bo nie chciałem się później przed Nim tłumaczyć, że go zakopałem. - mówi Marcin Wargocki, twórca muzyki chrześcijańskiej, tuż przed premierą jego najnowszej płyty „Droga” w rozmowie z Ludmiłą Plittą
fot. Marcin Zachanowicz„Droga” to już czwarta Pana płyta. Jak wyglądała praca nad nią?
Od premiery mojej poprzedniej płyty minęły dwa lata. Przez ten czas tworzyłem i zbierałem materiał do kolejnej. Niektóre utwory powstają rok, półtora. Czasem coś musi dłużej poleżeć w szufladzie. Jeden utwór z najnowszej płyty, „Święta”, musiał czekać 23 lata, aby ujrzeć światło dzienne! Na nowej płycie jest 13 utworów. Staram się zawsze, by płyta była opowieścią.
Czym nowa płyta różni się od poprzednich?
Chciałem, by widać było progres w mojej twórczości. Od pewnego czasu mam swój stały zespół, grają w nim muzycy, których nazwałem „Niepowierzchowni”. Są to: skrzypaczka Ania Bojas, altowiolistka Kasia Wierzbicka, kontrabasista Roman Ziobro. Grywa z nami także Bogdan Żywek, na pianinie lub gitarze. Do projektu „Droga” udało mi się zaprosić nowe osoby. W dwóch utworach, „Święta” i „Ścieżki”, występuje kwartet smyczkowy Arte, a aranżacje do tych piosenek stworzył Michał Grot. Z kolei w piosence „Od jutra” jest taki tajemniczy instrument o nazwie udu. Gra na nim Michał Kaczor z Lublina, który kolekcjonuje instrumenty biblijne. Moim wieloletnim marzeniem było zaproszenie do współpracy dawnego składu zespołu Stare Dobre Małżeństwo – nie ukrywam, że zespół ten od początku był moją inspiracją. Można powiedzieć, że to moje korzenie. Wiele lat temu miałem okazję poznać tych znakomitych artystów, zresztą wspomniany już Roman Ziobro jest jednym z nich. Ale na płycie „Droga” pojawiają się też inni artyści tej formacji, a w tytułowej piosence, otwierającej płytę, można usłyszeć głos Krzysztofa Myszkowskiego.
Wspomniał Pan o korzeniach. Jak to wszystko się zaczęło?
Zaczęło się bardzo dawno temu, gdy miałem czternaście lat. Zacząłem grać na gitarze jako samouk. Mój polonista dał mi śpiewnik i kasetę z piosenkami właśnie Starego Dobrego Małżeństwa. Zachwyciłem się. Potem sam zacząłem pisać utwory. Najpierw do tekstów świętych, którzy byli i nadal są dla mnie ważni – jak Matka Teresa czy Ojciec Pio – a później tworzyłem też swoje teksty. Ale początkowo wszystko lądowało w szufladzie. Skupiłem się na rodzinie, na pracy. Jestem mężem i ojcem trojga dzieci. Pracuję też zawodowo jako przedstawiciel handlowy. I dopiero w 2017 r., gdy moje życie było już ustabilizowane, postanowiłem wrócić do największej pasji – do muzyki. Uznałem, że nie mogę zmarnować talentu, który dostałem od Boga, bo nie chciałem się później przed Nim tłumaczyć, że go zakopałem. Wkrótce, przy niemałej pomocy przyjaciół, udało się wydać pierwszą płytę „GPS na Niebo”.
Jak można nazwać styl, w którym Pan tworzy?
Ktoś to kiedyś bardzo ładnie nazwał: „kraina chrześcijańskiej łagodności”. Moje piosenki najczęściej pisze życie. Jest w nich czasem trochę smutku, refleksji, ale chcę, by utwory nie pozostawiały słuchacza w tym smutku, lecz aby dawały nadzieję, zachęcały do pójścia naprzód. Teksty moich piosenek nie są długie, a refreny nazywam aktami strzelistymi, którymi każdy może się modlić.
Czy śpiewanie jest dla Pana także modlitwą?
Oczywiście. Chcę grać to, co czuję, chcę być sobą. Chciałbym jednak, by to była modlitwa nie tylko moja, lecz także moich słuchaczy. Wydawcą płyty jest Edycja Świętego Pawła. Redaktorzy, którzy wcześniej dostają materiał, powiedzieli: „Marcin, wszystko jest pięknie, cudownie, tylko jak się kończy, to chciałoby się dłużej”.
To miły komplement! Tego Panu życzę, by Pana muzyka poruszała słuchaczy jak najdłużej.
Dziękuję bardzo, to piękne życzenia. Tymczasem można mnie słuchać na żywo podczas koncertów, a trochę ich będzie, na YouTubie, Spotify, zapraszam także na moją stronę internetową www.marcinwargocki.pl. Do zobaczenia na „Drodze”!