To, co mówili Jan Paweł II i Benedykt XVI o nadchodzącej „wiośnie chrześcijaństwa”, nie jest sloganem. Odzwierciedla bowiem nie tylko „intuicję teologiczną”, ale staje się faktem społecznym. W Polsce choćby świadczy o tym liczba osób uczestniczących w rekolekcjach, głównie z młodego i „młodośredniego” pokolenia.
WYRAZISTE WYMAGANIA
Jan Paweł II wprowadził papiestwo w horyzont świata, społeczeństw i państw. Przez niektórych redukowany tylko do roli, jaką odegrał w „upadku komunizmu”, faktycznie stał się impulsem w wyzwoleniu wrażliwości na ewangelię w kontekście spraw człowieka. Przypomnę, że już jego pierwsza encyklika, Redemptor hominis – Odkupiciel człowieka, pokazywała nie ideologie, nie teologię rewolucji, ale Jezusa Chrystusa i Kościół. Jezusa stojącego przy człowieku, każdym, marginalizowanym. W społeczeństwach europejskich i w USA narastały problemy nowe – problem życia, wizji człowieka, rodziny. Papież wywodzący się z Polski był krytykowany za konserwatyzm, czasem – jak w Polsce podczas wizyty apostolskiej podejmującej temat Dekalogu w naszym życiu, w 1991 roku – napięcie przekraczało media i znajdowało refleks w emocjach odbiorców i komentatorów homilii. Ale przekaz papieski był klarowny. Był wymagający wobec każdego, kto poprzez chrzest wszedł na drogę spotkania z Panem. Zarówno wobec duchownych, jak i wiernych świeckich.Pontyfikat Benedykta XVI łączony jest z tomami o Jezusie Chrystusie, ale i z reakcją na pedofilię. A jest to problem ogólnospołeczny, dotyczący klimatu w rodzinach, w społeczeństwach, w szeroko rozumianym sektorze oświaty – nie tylko „kościelny”. W Kościele jest marginesem, więcej niż bolesnym, bo pokazującym, jak chaos kulturowy wdziera się w postawy ludzi Kościoła, jak obala podstawy etyczne życia także duchownych, jak sprawia, że stylem życia zaprzeczają sens swego powołania. W świecie jest problemem społeczeństw, środowisk, rodzin. Jest znakiem siły lobbingów i mechanizmów ekonomicznych, które napędzają „turystykę seksualną”, powodując, że już nie dziesiątki, ale setki tysięcy dzieci i młodocianych są zmuszane do zniewolenia w krajach nędzy i głodu.
Klarowność Benedykta XVI sprawiła, że możemy dziś pomóc innym przełamać tę plagę. Benedykt XVI nazywał sprawy po imieniu. Wiele zrobił dla rozjaśnienia typowej dla tego zjawiska mroczności klimatu. Nie krył swego krytycyzmu wobec ludzkich obciążeń „struktury”. Jest ona konieczna dla zapewnienia uniwersalizmu, powszechności Kościoła. Ale nie może być skupiona na sobie, celebrująca siebie, musi być całkowicie ukierunkowana na misję, na służbę. Bardziej prosta, uboga, czytelna. Znamienne są słowa tego papieża – zaczynając od Drogi Krzyżowej w Koloseum, jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II, i późniejsze, już papieskie uwagi na spotkaniach w Kurią Rzymską, klerem diecezji rzymskiej, biskupami przyjeżdżającymi z wizytą ad limina, aż po sformułowania dokumentów posynodalnych.
CZUŁOŚĆ JEZUSA
Zapoczątkowane decyzją Benedykta XVI wydarzenia prowadzące do konklawe i pierwsze tygodnie pontyfikatu papieża Franciszka wprowadziły chrześcijaństwo w centrum uwagi opinii publicznej świata. Nie jest to prosty powrót watykańskiej aktywności na pierwsze strony gazet. Eksplozja zainteresowania Kościołem w klimacie kulturowym zdominowanym ideologiami, które głoszą, by żyć tak, jakby Boga nie było, odzwierciedla potrzebę Boga i wspólnoty opartej o chrystusową wizję człowieka. Odzwierciedla drzemiącą w ludziach, w klimacie społecznym, potrzebę ponownego „sformatowania człowieka” niosącego w sobie obraz i podobieństwo Boga.Duży oddźwięk medialny miała wielkoczwartkowa Msza Święta sprawowana przez Papieża w rzymskim więzieniu dla nieletnich, włącznie z obrzędem umycia nóg 12 osadzonym. W krótkiej homilii papież Franciszek nawiązał do gestu Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Pokazał znak, symbol postawy służby. Nie chodzi o to, byśmy codziennie myli sobie nawzajem nogi, lecz byśmy sobie pomagali. Robię to, czego mnie Jezus nauczył. Kiedy mnie ktoś rozgniewa, muszę umieć o tym zapomnieć i muszę spełnić przysługę, o którą mnie prosi. To znak czułości Jezusa, wyraz szacunku wobec innych, znak widzenia samego siebie poprzez to, co robię dla innych, a nie egocentryzm pępka świata. Pomagając innym, czynimy dobro.
Wizyta papieża Franciszka w więzieniu nie była nowością. Historia Kościoła mówi o spotkaniu Piusa IX z osadzonymi w Civitavecchia w 1868 r., o radiowym orędziu Piusa XII z 1951 r.
do osadzonych, wizycie Jana XXIII w rzymskim więzieniu w 1958 r., Pawła VI w 1964 r., by nie wyliczać licznych odwiedzin, też podczas wizyt duszpasterskich na różnych kontynentach, Jana Pawła II i Benedykta XVI. Kościół był od zawsze wrażliwy na los ludzi znajdujących się w szczególnych sytuacjach. Ale narastający problem państw i społeczeństw obywatelskich coraz bardziej nieradzących sobie z problemami, które podlegają ich odpowiedzialności, sprawia, że aktywność Kościoła nabiera szerszego wymiaru. Szok wywołała wiadomość o biskupie Ameryki Łacińskiej, który do liturgii Wielkiego Czwartku umycia nóg zaprosił 12 kobiet, które poroniły dzieci w wyniku przemocy, jakiej były poddane w chaosie społecznym i we własnych rodzinach.
Widziani z zewnątrz, więźniowie całego świata wydają się do siebie podobni: stanowią masę, bez różnicy koloru skóry, narodowości, języka, nawet przestępstw, za które „siedzą”. Tymczasem każdy z nich jest cząstką specyficznego świata, o którym inni nie chcą słyszeć. Czasem do mediów przebijają się notki o buntach, samobójstwach, pobiciach, o wykorzystywaniu seksualnym, handlu narkotykami kierowanym przez gangi z więzienia. Wiele zależy od tego, czy dane państwo kładzie nacisk na „karę”, czy na „resocjalizację”, ale faktycznie przeważa czynnik „odizolowania elementów aspołecznych”; czy myśli się na dłuższy dystans, z wrażliwością, że osadzeni to także ludzie, często wywodzący się ze środowisk rozbitych, bez rodziny, bez pracy.
Kapelani więzienni podkreślają też potrzebę wolontariatu. Osadzony, któremu towarzyszy ktoś życzliwy, a „pozbierany”, zwłaszcza po wyjściu z więzienia, łatwiej odnajduje uczciwy styl życia. Statystyki mówią, że 70 proc. recydywy jest wśród zostawionych samym sobie; natomiast 16-20 proc. wśród tych, którym ktoś życzliwie towarzyszył w pierwszych krokach wolności. Nie zwykliśmy myśleć, że – także tym, którzy popełnili zło – trzeba pomóc wejść na drogę dobra, a nie tylko go karać. Dotyczy to zresztą nie tylko postawy wobec więzień i osadzonych, ale także klimatu społecznego.
To właśnie chciał nam w Wielki Czwartek uświadomić nasz Papież. Że trzeba innym pomóc wejść na drogę dobra.
![]() | ks. Andrzej Koprowski SJ |