23 kwietnia
wtorek
Jerzego, Wojciecha
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Niezapomniany proboszcz

Ocena: 5
3501

Był niezwykłym kapłanem. Ksiądz Marian Stefanowski z podwarszawskiego Leszna chciał ofiarować swoje życie w zamian za wyznaczonych na egzekucję parafian

fot. ks. Piotr Paweł Laskowski

Kaplica cmentarna w Lesznie – miejsce pochówku ks. Stefanowskiego

Miarę człowieczeństwa i kapłaństwa ks. Stefanowskiego pokazał tragiczny wrzesień 1939 r. Leszno zostało zajęte przez Niemców. Jak w „Dziejach Leszna i Puszczy Kampinoskiej” opisuje ks. Waldemar Wojdecki, 15 września na rozkaz gen. Kutrzeby, dowódcy obrony Warszawy, w rejon Leszna wysłany został 11 Batalion 84 Pułku Piechoty. Otrzymał rozkaz opanowania Leszna oraz zamknięcia dróg na Kampinos i Błonie, skąd jednostki niemieckie przemieszczały się na Warszawę. Walka rozegrała się w okolicy kościoła. Wojska niemieckie zostały pokonane. Lesznowianie zakopali ciała Niemców nieopodal kościoła, żeby uniknąć represji. Po pewnym czasie Niemcy wrócili do Leszna w zdwojonej sile. Ludzi spędzili do kościoła. Kilku mieszkańców zabili i spalili w domu parafialnym. Podpalili też plebanię i domostwa. Ogień zajął ponad połowę wioski.

Kiedy Niemcy zagrozili ludziom zbiorową egzekucją, ks. Stefanowski wystąpił i powiedział: „Jeśli moje życie coś dla was znaczy, zabijcie mnie, a innych wypuście na wolność”. Mieszkańców Leszna na czele z ks. Stefanowskim popędzono do Błonia, z zamiarem transportu w głąb Rzeszy. Po drodze uwolniono kilku, wśród nich ks. Stefanowskiego. Ten do sierpnia 1953 r. pracował w parafii, a po przejściu na emeryturę decyzją ówczesnego proboszcza zamieszkał w domu księży emerytów. Był wtedy już bardzo schorowany. Zmarł 14 października 1955 r. w wieku 74 lat, przeżywszy w kapłaństwie 49 lat. Został pochowany w podziemiach kaplicy pogrzebowej na cmentarzu w Lesznie, obok dwóch swoich poprzedników: ks. Kazimierza Wysockiego i ks. Ignacego Kubińskiego.

– Odeszło już w parafii pokolenie, które znało ks. Stefanowskiego, ale parafianie wiedzą np., że to on udzielał ślubu ich rodzicom – mówi ks. Piotr Paweł Laskowski, proboszcz parafii w Lesznie.

Ksiądz Stefanowski posługiwał w wielu innych parafiach i miejscach. Po przyjęciu święceń w 1906 r. pracował jako wikariusz w Mszczonowie, Żbikowie, Skierniewicach i w Warszawie w parafii św. Augustyna. W 1915 r. przyszedł na wikariat do Najświętszego Zbawiciela, jednocześnie pracował w Kurii Metropolitalnej Warszawskiej. Cztery lata później bp Henryk Przeździecki, organizując diecezję podlaską, poprosił ks. Stefanowskiego o przejście do Janowa Podlaskiego i zorganizowanie pracy w kurii i w seminarium. Pracował tam jako notariusz kurii, a w seminarium wykładał liturgikę, rubrycystykę i ceremonie kościelne. Po przeniesieniu Kurii Podlaskiej do Siedlec został jej kanclerzem, a pracę organizował pod kierunkiem bp. Czesława Sokołowskiego. Do archidiecezji warszawskiej powrócił w 1931 r.

Został wikariuszem w parafii Wszystkich Świętych, a po kilku miesiącach otrzymał nominację na proboszcza parafii Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Lesznie. I spędził tam 21 lat, wielce szanowany przez parafian i członków innych Kościołów, bo zamieszkiwali tu mariawici, protestanci, prawosławni. Zasłynął jako dobry gospodarz i pasterz. Mocno angażował się w pracę z młodzieżą z Akcji Katolickiej. W wolnych chwilach pisał sztuki teatralne, które wystawiał w domu parafialnym. Jak bardzo był kochany przez swoich parafian, świadczyła jego ostatnia droga. – Pogrzeb był wielką manifestacją, przybyły tysiące ludzi – wspomina pochodzący z Leszna ks. Stanisław Kazulak, który pamięta legendarnego kapłana.

– W 1947 r. zostałem ministrantem, miałem siedem lat. Ksiądz Stefanowski troszczył się, by nas, ministrantów, było jak najwięcej. Był bardzo serdeczny. Kiedy po wojnie do parafii na wikariusza przyszedł ks. Zbigniew Kraszewski, późniejszy biskup pomocniczy warszawski, ks. Stefanowski jemu powierzył opiekę nad ministrantami, dał mu pełną swobodę działania – wspomina ks. Kazulak.

– Ministrantów było nas wtedy stu, stu dwudziestu. W zwykły dzień przychodziło służyć na Mszę nawet sześćdziesięciu– wspomina ks. Kazulak. – W sobotę rano gromadził nas ks. Kraszewski i szliśmy do lasu bawić się w podchody. W niedzielę – a wtedy nie było wieczornych Mszy Świętych – zabierał nas po nieszporach na boisko. W szkole nie było boiska, na terenie plebanii było do siatkówki i do piłki nożnej. Co więcej, dla ministrantów była biblioteka, co tydzień każdy mógł wymienić książkę. Na tamte czasy to był ewenement – opowiada.

– Mieszkaliśmy z rodzicami obok kościoła. Często widziałem, jak proboszcz z wikarym spacerowali razem, odmawiali Różaniec i rozmawiali. Obaj zaważyli na moim powołaniu. Mój brat także został księdzem – wyjawia ks. Kazulak.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarka, absolwentka SGGW i UW. Współpracowała z "Tygodnikiem Solidarność". W redakcji "Idziemy" od początku, czyli od 2005 r. Wyróżniona przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w 2013 i 2014 r.

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 23 kwietnia

Wtorek, IV Tydzień wielkanocny
Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną,
a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 12, 24-26)
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter