Podpisana sto lat temu umowa Polski ze Stolicą Apostolską została przyjęta mimo protestów ówczesnej lewicy, ale i przy oporach wielu biskupów.

Po odzyskaniu niepodległości uporządkowania wymagały relacje odrodzonego państwa polskiego z Kościołem katolickim. Problem dotyczył m.in. administracji kościelnej, szczególnie na Kresach Wschodnich i w dawnym zaborze pruskim, którego ziemie wróciły do Rzeczypospolitej.
W MOZAICE WYZNAŃ
Gorącym zwolennikiem podjęcia prac nad konkordatem był nuncjusz apostolski w Polsce Achilles Ratti. Rozmawiał o tym wielokrotnie z naczelnikiem państwa Józefem Piłsudskim, ale obaj uznali, że do sprawy powróci się wtedy, gdy wyłoniony w wyborach sejm uchwali konstytucję. Piłsudski nie był przeciwny konkordatowi i wielokrotnie podkreślał, że rozumie rolę, jaką Kościół katolicki odgrywa w dziejach Rzeczypospolitej. Kiedy jeden z jego współpracowników, Adam Skwarczyński, doradzał mu, aby utworzyć w Polsce na wzór anglikański Kościół narodowy, kategorycznie się sprzeciwił. Z nuncjuszem Rattim łączyły go więzy przyjaźni, również wtedy, gdy ten został w lutym 1922 r. wybrany papieżem.
Inaczej rzecz postrzegały kręgi lewicy niepodległościowej. Politycy PPS czy PSL „Wyzwolenie” chcieli kategorycznego rozdzielenia Kościoła od państwa. Na drugim biegunie sytuowali się ci, którzy chcieli stworzyć z religii rzymskokatolickiej swego rodzaju „religię państwową”. Ostatecznie zwyciężył zdrowy rozsądek i uchwalona 17 marca 1921 r. konstytucja próbowała uwzględnić skomplikowaną mozaikę narodowościową i wyznaniową, jaką była odrodzona Polska. W konstytucji określono wyraźnie, że „wszystkim obywatelom poręcza się wolność sumienia i wyznania”, co stanowiło odwołanie do tradycji tolerancji religijnej, stanowiącej jeden z fundamentów Rzeczypospolitej przedrozbiorowej.
Trudno, aby było inaczej, skoro według spisu z 1921 r. wprawdzie aż 74 proc. obywateli deklarowało się jako katolicy różnych obrządków, ale prawosławie wyznawało prawie 12 proc., wyznawców religii mojżeszowej było ponad 10 proc., a protestantów 3,2 proc. Konstytucja marcowa określała, że „wyznanie rzymskokatolickie, będące religią przeważającej większości narodu, zajmuje w państwie naczelne stanowisko wśród równouprawnionych wyznań”. Było to rozwiązanie nienowe, gdyż podobny zapis znalazł się w Konstytucji 3 Maja. W tym samym artykule zapowiadano, że „stosunek państwa do Kościoła będzie określony na podstawie układu ze Stolicą Apostolską, który podlega ratyfikacji przez sejm”.
RZYMSKIE NEGOCJACJE
Projekt konkordatu przygotowywał wybitny prawnik Władysław Abraham, a negocjował w Rzymie prof. Stanisław Grabski, narodowiec, brat premiera Polski. Wspierała go w tym część hierarchów z kard. Aleksandrem Kakowskim. Sceptycyzmu nie ukrywał metropolita krakowski abp Adam Stefan Sapieha. Uważał on, że relacje państwo–Kościół wystarczy uregulować na gruncie prawodawstwa krajowego, bez konieczności zawierania umowy ze Stolicą Apostolską. Sprzeciw metropolity budził zapis, na podstawie którego ordynariusze diecezjalni mieli przed Prezydentem RP składać przysięgę, w której zobowiązywali się do „szanowania rządu ustanowionego konstytucją”. Sapieha zwracał uwagę, że może hipotetycznie dojść do sytuacji, w której rządy z woli społeczeństwa „obejmą bezbożnicy”. Wprawdzie przed wojną tak się nigdy nie stało, ale z perspektywy doświadczeń historycznych trudno nie przyznać racji dalekowzroczności metropolity. Obaw abp. Sapiehy nie podzielał ani papież, ani sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Gasparri. Biskupów polskich, którzy jak Sapieha interweniowali w sprawie niekorzystnych ich zdaniem zapisów, sekretarz stanu miał zbywać słowami: „Każdy przecinek w tym konkordacie jest zrobiony za osobistą zgodą Jego Świątobliwości”, co zamykało sprawę.
Oczywiście tematów spornych było więcej. Dotyczyły one m.in. kwestii majątkowych. W Polsce wprowadzana była właśnie pierwsza reforma rolna, a ciśnienie społeczne było tak wysokie, że zamiar parcelacji ziemi należącej do Kościoła był niemożliwy do zatrzymania. Ustalono jednak granicę tego nieuchronnego społecznie procesu: 15–30 ha w przypadku parafii, a 180 ha w przypadku mensy biskupiej, seminariów, kapituł i zakonów. Wprowadzono jednocześnie przepis, na mocy którego władze kościelne mogły upominać się o rekompensaty za zagrabione przez zaborców mienie przechodzące z chwilą odzyskania niepodległości na rzecz Skarbu Państwa. W praktyce przed wojną majątek kościelny nie został w ogóle uszczuplony, bo wszelkie parcelacje wynikające z przepisów o reformie rolnej odkładano w czasie.
PRZECINKI ZA ZGODĄ PAPIEŻA
Prace nad konkordatem prowadzono w Rzymie w trybie ekspresowym, bo zaledwie przez kilka miesięcy. Zwyczajowo podobne umowy podpisywano po wieloletnich negocjacjach. Na przykład Rumunia czekała na konkordat siedem lat. Bez wątpienia wpływ na tempo prac miała ogromna sympatia Piusa XI dla Polski, wyniesiona jeszcze z czasów, gdy był nad Wisłą nuncjuszem papieskim. Konkordat podpisano w Rzymie 10 lutego 1925 r. Ratyfikacji musiał jednak dokonać polski parlament. Stronnictwa lewicowe protestowały wobec zapisów wprowadzających obowiązkowe nauczanie religii we wszystkich szkołach. Część hierarchów kościelnych wyrażała niezadowolenie wobec artykułu, który dawał prezydentowi RP możliwość zablokowania nominacji biskupiej, gdyby kandydat wzbudzał wątpliwości ze względów „natury politycznej”. Ostatecznie sejm ratyfikował konkordat stosunkiem głosów 181 do 110.
Jednak nawet najwięksi oponenci konkordatu dostrzegali w nim wielką wartość: Stolica Apostolska uznawała w pełni kształt granic odrodzonej Polski, czemu dawała wyraz, erygując diecezje wolne od dziedzictwa zaborów. Dopełniła to bulla papieska Vixdum Poloniae unitas, wydana 28 października 1925 r. Mimo protestów biskupów litewskich powstało arcybiskupstwo wileńskie, co wyrażało akceptację dla przyłączenia Wileńszczyzny do RP. Powstało też biskupstwo w Katowicach, co z kolei było powodem licznych protestów hierarchów niemieckich. Późniejszy prymas August Hlond stwierdzał w 1925 r.: „To polski konkordat. Nie traktat między obcymi, lecz symbol odrodzonej zgody serdecznej”.
Ten stan relacji państwo–Kościół utrzymał się aż do wybuchu wojny. Po wojnie zaczęły się „rządy bezbożników”, co prognozował abp Sapieha. Rząd komunistyczny 12 września 1945 r. zerwał konkordat i rozpoczęła się walka z Kościołem i katolikami, prowadzona w różnym natężeniu przez prawie pół wieku.