W ludziach wykształca się myślenie: jak przeżyć jeszcze jeden dzień i noc. Wszystko inne przestaje być problemem. - mówi ks. Michał Prokopiw CSMA, kapelan szpitala wojskowego w Charkowie, w rozmowie z Ireną Świerdzewską

Na sutannie ma Ksiądz sporo naszywek. Dlaczego?
Kiedy pierwszy raz przyszedłem do szpitala wojskowego w czarnej sutannie, wzięto mnie za grabarza i pytano, dlaczego szukam zmarłych między żywymi. Personel chodzi tu w bieli, a ksiądz prawosławny w zielonej sutannie i naszywkach. Biskup charkowsko-zaporoski Paweł Honczaruk dla katolickich kapelanów zaprojektował naszywki. Na niej jest Hostia, krzyż, dwanaście gwiazd maryjnych, dwa miecze i godło Ukrainy.
Jak to się stało, że został Ksiądz kapelanem wojskowym? W Ukrainie nie ma obecnie więcej michalitów…
Zgłosiłem się na ochotnika w pierwszych dniach wojny. Urodziłem się na dawnych Kresach. Moja rodzina została podzielona i przesiedlona w 1945 r. Do michalitów wstąpiłem w Polsce, tutaj studiowałem i pracowałem przez większość mojego życia. Ojciec generał proponował mi posługę w Warszawie lub blisko granicy, w Przemyślu albo po stronie ukraińskiej we Lwowie. Chciałem być na froncie. Rozmowa z biskupem z Ukrainy była krótka, bo tam wszystko podszyte jest ogromnym stresem: „Jeśli nie boisz się zginąć, być rannym, porwanym czy dostać się do niewoli, to możesz przyjechać. Lotnisko zniszczone, nie mam dla ciebie samochodu. Będziesz pracował, jeśli dotrzesz tutaj pociągiem, autokarem czy własnym autem”.
Jak wygląda Księdza posługa?
W Charkowie, ok. 30 km od linii frontu, znajduje się główny szpital wojskowy, któremu podległe są placówki w kilku województwach. U nas ratuje się życie, operuje ręce, nogi, stabilizuje pacjenta i przekierowuje dalej. W szpitalu codziennie odprawiana jest Msza Święta katolicka, również ksiądz prawosławny bierze w niej udział i śpiewa ewangelię. W pierwszym roku wojny chodziliśmy z nim po całym szpitalu. Teraz idziemy na wezwanie i jeździmy do innych szpitali, bo we wszystkich są ranni żołnierze. Czasem udajemy się bliżej linii frontu. Tam przywożą żołnierzy, zapraszają trzech kapelanów: prawosławnego, katolickiego i protestanta. Wtedy każdy z żołnierzy idzie do „swojego” wyspowiadać się, przyjąć Komunię i porozmawiać.
Oprócz szpitala głównego blisko linii frontu znajdują się ukryte szpitale polowe. Przemieszczamy się między nimi w hełmach i kamizelkach kuloodpornych, co i tak nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa. Jeśli rosyjskie drony namierzą, gdzie przywożeni są ranni, wkrótce to miejsce przestaje istnieć. Główny szpital w Charkowie okresowo też jest ostrzeliwany. Część budynków jest uszkodzona. Przywiozłem ze sobą do Polski odłamki pocisków kaliber 152 i 203. Dzisiaj bronią jest też telefon. Zdrajcy wysyłają Rosjanom geolokalizację i za chwilę spadają tam pociski.
Na wojnie nie ma niewierzących?
Jedni odzyskują wiarę, a inni, niestety, ją tracą. Większość żołnierzy to do niedawna cywile, którzy sami zgłosili się na front, inni dostali wezwanie do wojska albo zostali zabrani wprost z ulicy. Pytają: dlaczego wojna jest tak okrutna? Czy zobaczą jeszcze swoje rodziny i dzieci znajdujące się po drugiej stronie linii frontu, pod rosyjską okupacją? Czy wolno zabijać, bo przed wojną to nawet zwierzęcia nie zabili? Dlaczego żyją, skoro zginął cały oddział, koledzy i przyjaciele? Jedni zadają pytania, inni opowiadają lub po prostu chcą zadzwonić do rodziny, że żyją. Najtrudniej jest z tymi, którzy nic nie mówią, tylko patrzą nieobecnym wzrokiem, bo obudzili się po operacji bez ręki, nogi, z uszkodzeniem innych części ciała. Nie wiedzą, jak dalej żyć i czy w ogóle komuś są potrzebni. Wyczytują wszystko z naszych twarzy. Nie mogą zobaczyć żalu, zwątpienia i lęku. Trzeba przynieść im nadzieję, wiarę w zwycięstwo i szacunek do ich obecnego stanu. W szpitalu jest dwóch kapelanów i trzech psychologów.
Na froncie walczą też kobiety?
Stanowią one ok. 17 proc. ukraińskich sił zbrojnych. Niektóre zgłaszają się same, aby mąż został w domu jako jedyny żywiciel rodziny. Pracując jako lekarki, pielęgniarki, kucharki, mają większe szanse na przeżycie niż mężczyzna na froncie. Są też kobiety, które straciły męża, syna czy ojca i idą walczyć na front. Głośny medialnie był przypadek przedszkolanki, która wstąpiła do wojska i służąc w obronie przeciwlotniczej, zestrzeliła rosyjski pocisk manewrujący nad Kijowem.
Jak jest zorganizowana posługa kapelanów na froncie?
Władze Ukrainy dopiero dwa lata temu przyjęły ustawę o kapelanach wojskowych. Wcześniej wszyscy kapelani byli wolontariuszami, a teraz kto podpisze umowę, podlega dowództwu wojskowemu i otrzymuje wynagrodzenie. Większość ukraińskich żołnierzy to prawosławni. Spotkałem również ochotników z 20 krajów świata. Mówi się o ponad 40 tys. dobrze wyszkolonych żołnierzy ochotników. Ci z nich, którzy trafiają do szpitala w Charkowie, to głównie katolicy i protestanci. Ale są też muzułmanie i żydzi. Wtedy dzwonimy po rabina czy imama. Szpitalna cerkiew, w której wyłożone są Biblia, Tora i Koran, służy wszystkim.
Do szpitali trafiają też rosyjscy jeńcy?
Jeden ze szpitali w Ukrainie przeznaczony jest dla rosyjskich jeńców. Zgodnie z konwencją genewską dostęp do niego ma Czerwony Krzyż. Rosjanie traktowani są tu inaczej niż ukraińscy żołnierze w rosyjskiej niewoli. Obok leczenia i posiłków mają ochronę i kontakt z bliskimi.
Podczas wymiany jeńców widzimy, w jakim stanie wracają Ukraińcy – jako kaleki i inwalidzi nie tylko z powodu ran na froncie. W niewoli są głodzeni, torturowani, mają powybijane zęby, połamane żebra. Niektórzy niedługo po powrocie umierają. Podczas ostatniej wymiany każda ze stron przekazała po 75 żołnierzy. Rosjanie przekazali też ponad 500 ciał Ukraińców, którzy nie doczekali się wymiany. Z dożywotnim wyrokiem umieszczani są w więzieniach dla kryminalistów. Traktowani są jak terroryści, a nie jak jeńcy wojenni.
Ma Ksiądz kontakt z rodzinami ukraińskich żołnierzy?
Szczególnie na początku było bardzo trudno, nie miałem odpowiedniego przeszkolenia. Wcześniej w Polsce pracowałem w kilku domach dziecka i pomocy społecznej z trudną i zbuntowaną młodzieżą. Na wojnie dużo nauczyłem się od prawosławnego o. Gienadija, który jest kapelanem wojskowym od 2014 r. Pamiętam, jak do rannego żołnierza codziennie przychodziły żona i siostra. Był w ciężkim stanie, z rozbitą głową, zmasakrowanymi rękoma i nogami, więc nie pozwalano na odwiedziny. Ósmego dnia żona nalegała, że chce przez nas coś ważnego mu przekazać, a my kapelani mieliśmy dla niej wiadomość, że on zmarł tej nocy. Nie dowiedział się, że będzie ojcem. To był dramatyczny widok, kiedy na korytarzu rozrywała płótno owijające ciało. Dwie godziny w kaplicy płakaliśmy z nią, rozmawialiśmy i odmawialiśmy różaniec. To są straszne przeżycia. Pogrzebów mamy bardzo wiele. Rodziny żołnierzy wspieramy duchowo, psychicznie i materialnie.
Jak Ksiądz sobie radzi z emocjami, stresem?
Najtrudniejszy jest widok rannych dzieci przynoszonych zaraz po ostrzale. Wiara, modlitwa i wspólnota dają mi siłę. Przez te trzy lata wojny szczególnie doświadczam działania Bożej opatrzności. Wsparcie znajduję też we wspólnocie z ludźmi – o. Gienadijem, wolontariuszami z Caritas, kapłanami i księdzem biskupem z naszej kurii.
Psychikę i ciało wzmacniają ćwiczenia. Rano robię półgodzinną ostrą zaprawę wojskową. Od dwóch lat morsuję – wejście do przerębli, wykąpanie się w lodowatej wodzie jest o wiele mniejszym stresem niż przeżycie ostrzału miasta. Przy ostrzale człowiek chciałby zapaść się pod ziemię, żeby przeżyć. Wśród ludzi krąży czarny humor: „Jeżeli słyszysz wybuchy, to znaczy, że jeszcze żyjesz. Zabiło sąsiada, a ty tym razem przeżyłeś”. Co miesiąc lub dwa przyjeżdżam do Polski, żeby zebrać dary, co daje mi też psychiczny odpoczynek.
Jakie to dary?
Teraz mogę przywieźć tylko to, czego potrzebuje mój szpital. Przyjeżdżam do Polski ze złożonym zapotrzebowaniem. W Charkowie brakuje podstawowych rzeczy, jak igły, strzykawki, kroplówki, systemy do przetaczania krwi, gaza sterylna, odzież operacyjna dla lekarza i pacjenta, zestawy do amputacji. W Polsce pracuję, głoszę kazania, żeby zarobić na pomoc humanitarną, paliwo i swoje utrzymanie, bo pracuję jako kapelan wolontariusz. Na granicy ważona jest masa całego auta z kierowcą. Biorę więc mniej paliwa i jak najmniej własnych rzeczy.
Czy w ludziach jest nadzieja?
Z powodu stresu w ludziach wykształca się myślenie tunelowe: jak przeżyć jeszcze jeden dzień i noc. Wszystko inne przestaje być problemem. Dochodzi się do takiego poziomu emocji, lęku i stresu, że niewiele się odczuwa. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie ma domu sąsiada, który stał tu rano, nie ma kolegów i koleżanek, którzy wczoraj tu pracowali. Naloty mamy prawie każdego dnia; kiedyś w ciągu jednej doby syreny wyły 30 razy. W pewien sposób można przyzwyczaić się do tego, albo trzeba wyjechać. Dzieci uczące się w metrze i w bunkrach rysują szkołę, o której marzą. Wszyscy chcą zakończenia wojny. Mamy nadzieję na zwycięstwo, bo tylko wtedy, gdy odzyskamy naszą ziemię i ludzi, będzie pokój. Inaczej Rosja ogłosi zwycięstwo i za parę lat zaatakuje nas jeszcze mocniej.