19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Jak odchodzą zakonnice?

Ocena: 0
6082

O tym, jakie są powody odejść zakonnic ze zgromadzeń mówi m. Jolanta Olech, urszulanka ze Zgromadzenia Serca Jezusa Konającego.

2016-02-11 15:48
Rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz (KAI) / Warszawa, sg
fot. Photocapy via Foter.com / CC BY-SA

Wieloletnia przełożona generalna, obecnie sekretarz Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych wylicza powody odejść, kwestionuje też wiele stereotypów, krążących o siostrach – są to kobiety dobrze wykształcone, twórcze i spełnione, a jeśli popadają w konflikt, mają wiele sposobów bronienia swoich racji. Publikujemy wywiad z m. Jolantą Olech USJK:

 

Alina Petrowa-Wasilewicz (KAI): Opinia publiczna była świadkiem kilku głośnych odejść z kapłaństwa. Natomiast gdy odchodzą zakonnice, robią to po cichu. Czy to prawdziwa opinia?

Matka Jolanta Olech USJK: To, że odchodzimy po cichu, świadczy o nas dobrze – nie tylko o zakonnicach, ale w ogóle o kobietach. Można ripostować, że odejścia księży są głośne, bo odchodzą osoby znane z mediów, które miały pozycję w świecie albo się o nią bardzo troszczyli. My takiej pozycji nie mamy i nie bardzo się o nią staramy z różnych względów, więc odejścia też są ciche. Z drugiej strony, czy gdy ludzie, którzy ślubowali dozgonną jedność, rozchodzą się, chcieliby tak bardzo nagłaśniać swój dramat? Gdyż każde odejście z klasztoru to ludzki dramat.

 

Można porównać go do rozwodu?

Poniekąd tak. To zrywanie więzi bliskich osób, opuszczenie rodziny, które zostawia ranę. Dlatego, że przychodzenie do zakonu jest przyjściem do konkretnej rodziny i znalezieniem swojego miejsca na świecie. Dlatego życie w tej wspólnocie, w tej rodzinie, to nie jest tylko kwestia struktur, ślubów, nakazów czy zakazów, ale to też nawiązywanie więzi, które, im bliższe, serdeczniejsze, biorące wzajemną odpowiedzialność za siebie, tym lepiej  dla rodziny i dla mnie. Oczywiście, może się zdarzyć, że nie zawsze jest tak ciepło i dobrze, ale są to problemy, z którymi człowiek styka się wszędzie – z w zakonie, i w rodzinie naturalnej. Tym bardziej, że przychodząc do zgromadzenia, tak jak zakładając rodzinę, wnosimy wszystko to, czym jesteśmy – charakter, intelekt, uczucia. Tak więc odejścia po cichu są u nas normą, choć każde z nich jest dramatem osobistym dla osoby, która odchodzi oraz dla całej wspólnoty.

 

Czy odejścia są częste? Jak wyglądają statystyki?

Podając liczby bezwzględne trzeba uwzględnić fakt, że od początku lat 2000 spada liczba zakonnic. Jest to dość znaczący spadek, jak również – co nas boli i z powodu czego zadajemy sobie różne pytania – mamy coraz mniej powołań do klasztorów żeńskich, choć w ostatnich kilku latach odnotowujemy lekki wzrost. Nie można więc twierdzić, że ten trend jest całkowicie ustalony, zmiana na lepsze jest możliwa. Pan Bóg ma w tym swoje plany i cele, choć długo można mówić o powodach socjologicznych, kulturowych i wielu innych tego spadku, ale są one faktem. Patrząc na statystyki zauważymy, że odejścia nie są lawinowe, są raczej zjawiskiem marginalnym. I trzeba podzielić ten dyskurs o odchodzeniu na dwie lub nawet trzy części.

Gdyż zupełnie innym jest odchodzenie kandydatek, bo one są naturalne i nawet ich nie liczymy. Gdy kobieta zgłosi się do klasztoru obie strony na siebie patrzą, zastanawiają się, po czym kandydatka zostaje lub nie. Niemal z wolnej stopy.

Druga grupa to nowicjuszki i juniorystki, czyli osoby, które już zdecydowały się podjąć próbę życia zakonnego. Ale to też dalszy etap na rozeznanie powołania. W naszym życiu zakonnym ten etap, czyli upewnienie się, czy to rzeczywiście jest moje miejsce, trwa długo – około 8-10 lat – zależy od zgromadzenia. I w tym czasie osoba, która przyszła, może powiedzieć: to nie dla mnie. Także zgromadzenie może powiedzieć: pomyliłaś się co do wyboru, powinnaś wrócić do życia w świecie. Nie wiadomo, jakie są proporcje między decyzjami zakonnic i zgromadzenia – czyja była inicjatywa o odejściu.

Osobną kategorią odchodzących to profeski wieczyste i nad tą grupą najbardziej należy się zastanowić. Obecnie w Polsce jest 17 331 profesek plus siostry będące na ślubach czasowych – to daje niecałe 19 tys. osób. Nowicjuszek jest 273 w zgromadzeniach czynnych. Ale jeśli spojrzeć na cyfry w odstępach dziesięcioletnich 1990, 2000, 2010 i 2015 – tu dekada jest niepełna – procenty odejść nie różnią się znacznie między sobą. Odchodzących nowicjuszek jest mniej więcej tyle samo – 8,4 proc. w 1990, 7,7 – w 2000, 8,4 – w 2010. Ten „odsiew” w ogóle jest proporcjonalny do liczby nowicjuszek, jakie w Polsce są, choć jest ich dużo mniej, ale nie ma gwałtownego zmniejszenia się tej liczby.

W grupie juniorystek jest podobnie. W 1990 odeszło 3,9 proc., w 2000 3,8 proc. w 2010 – 4,8. W cyfrach bezwzględnych jest mniej więcej podobna liczba, procentowo poziom też jest podobny.

 

Czy młodzi ludzie są dziś mniej odporni na trudności, więc odchodzą?

Dzisiejsi młodzi ludzie są bardziej delikatni, mniej przygotowani by stawić czoło trudnościom życia, „poprzeczkom” jakie życie niesie; trudności wywołują w nich odruchy ucieczki. Poza tym odnoszę wrażenie, że gdzieś „pod spodem” jest niezdolność lub brak wewnętrznej zgody na podejmowanie trwałych i dozgonnych decyzji. Ich decyzje są tymczasowe, „na dziś”, nastawieni są na chwilowe odczucia nie uwzględniające dalszej perspektywy. Mają zakodowane: pójdę i zobaczę, jeśli będzie fajnie, zostanę.

Zresztą Kościół od dziesiątków lat zdaje sobie sprawę z tej charakterystyki współczesnych pokoleń i dlatego wprowadzono śluby czasowe, aby dać możliwość rozeznania popartego konkretnym doświadczeniem życia we wspólnocie, w pracy, w działaniach apostolskich, w relacjach itp. W moim zgromadzeniu nowicjuszka składa pierwsze śluby na rok, potem – jeśli wszystko idzie dobrze – dwukrotnie na dwa lata i dopiero po pięciu latach – wieczyste. To naprawdę długi okres, ale dający czas na to, aby poznać życie zakonne i siebie w tym życiu.

 

O czym świadczą statystyki?

Przede wszystkim, że od tej strony nie ma alarmu czy niepokoju w żeńskim życiu konsekrowanym. Tak jak decyzja na 'tak' należy do procesu rozeznania, tak samo należy do niego decyzja na 'nie'. Co więcej, brak odejść mógłby być niepokojący. Dziś w Polsce nie ma gwałtownego odsiewu ani odchodzenia ze zgromadzeń. Te, które przyszły, przechodzą podobny proces rozeznawania jak ich poprzedniczki, choć było ich dużo więcej. Chcę to podkreślić, bo nieprawdą jest, że zakonnice odchodzą lawinowo. Nie można tego porównywać z latami 70. na Zachodzie, szczególnie w Kanadzie, gdy dosłownie pustoszały całe klasztory – z wielką pomocą naszych braci zakonników, jeśli chodzi o zgromadzenia żeńskie.

 

Ile profesek wieczystych odchodzi?

W 1990 odeszły 42 siostry, czyli 0,2 proc., w 2000 odeszło 47 sióstr – 0,24 proc., w 2010 r. – 61 sióstr, czyli 0,3 i w 2015 – 57 – 0,3. I trzeba tu podkreślać, że były to rzeczywiste odejścia, czyli decyzje, podjęte przez konkretną siostrę. Sądzę, że – jeśli w ogóle – bardzo nieliczne były wydalenia z klasztoru. Dlatego, że w stosunku do profesek wieczystych zgromadzenie ma już niewiele do powiedzenia, nawet gdy profeska ściąga na wspólnotę bardzo duże kłopoty. Chyba, że spowoduje skandal, wówczas wkracza Kodeks Prawa Kanonicznego z kanonami, precyzującymi, w jakich okolicznościach wydala się ze zgromadzenia. To sytuacje bardzo rzadkie i trudne, które prawie się nie zdarzają.

 

Z jakich powodów odchodzą siostry po ślubach wieczystych?

Z doświadczeń mojego zgromadzenia, jak i innych wynika, że najczęściej są to powody, związane z osobistym rozwojem danej zakonnicy. Często są to osoby, które nie do końca i dogłębnie rozeznały swoje powołanie, a potem czasem trudno się było zdecydować mimo poczucia, że to życie nie do końca daje satysfakcję w pełnym tego słowa znaczeniu; czasem to z powodu lęków, nieraz ambicji, bo kandydatka nie chce przyznać się do porażki, że przecież poszła do zakonu wbrew wszystkim, a teraz sobie idzie. Czasem to swoiste rozczarowanie wobec oczekiwań, z jakimi się przyszło i w stosunku do wspólnoty (miała być wspaniała i bez skazy, a nie jest) siebie samej (dziewczyna przychodzi do klasztoru, wydaje jej się, że już, już będzie świętą, a tu mijają lata, czas mija i nic z tego nie wychodzi.) Często dochodzi do jakiegoś zmęczenia, nudy, zniechęcenia (dziś modne jest słowo: wypalenie), człowiek się opuszcza, modlitwa oraz cała zakonna codzienność już nie smakuje.

 

Mistrzowie życia duchownego nazywają ten rodzaj depresji acedią?

Tak, w wielu wypadkach jest to stan zniechęcenia i smutku, rozczarowania, bo nasze duchowe wysiłki wydają się bezowocne. W każdym rozwoju są momenty kryzysów, doły, ale wszystkie mogą być bardzo pozytywne, jeśli właściwie je przeżyjemy. Kryzysy są po to, żebyśmy wzrastali. Na wszystkich spotkaniach formacyjnych mówiłam młodszym siostrom, że Pan Bóg dopuszcza sytuacje kryzysowe nie po to, żeby nas zgnębić i wbić obcasem w ziemię, ale dać szansę wyjścia z tego i integracji na wyższym poziomie. Jeśli tej szansy nie wykorzystamy - jest coraz trudniej i przychodzi chwila, w której człowiek mówi: Mam dość, po co mam się tak męczyć. Sądzę, że odejść z tego powodu jest dużo.

 

Przez źle „zagospodarowany” kryzys?

Tak. Szczególnie trudne są kryzysy, które przypadają na ten okres życia człowieka, który, zapożyczając sformułowań z literatury śródziemnomorskiej, trafia na czas „demona południowych godzin”. Pojawia się on koło czterdziestki-pięćdziesiątki, kiedy przychodzi czas pewnego obrachunku w życiu człowieka, konfrontacji tego, co za nami i osiągnięć dokonanych szczególnie w życiu wewnętrznym i tego co przed nami: co dalej, jak i jakimi narzędziami, jaką drogą?

 

A powody emocjonalne, zakochania?

Z pewnością. To jedna z wyraźnych przyczyn odejść – związki emocjonalne poza klasztorem, przede wszystkim damsko-męskie, ale też damsko-damskie, choć nie wiem jak liczne. Przyjaźń, miłość, obietnica, może spowodować, że zakonnica zostawia wszystko i odchodzi. I te sytuacje są chyba najtrudniejsze, najtrudniej pomóc. Uczucia mają swoją siłę. Zwykle nim dojdzie się do decyzji o odejściu, jest długi okres prób ratowania i uzdrowienia relacji. Chyba że siostra wdała się w kontakt z mężczyzną (nieraz jest to ksiądz) i w drodze jest dziecko. Wówczas nie ma powodu do prowadzenia negocjacji, trzeba skupić się na ratowaniu matki i dziecka.

 

Konflikty i nieporozumienia z przełożonymi i wspólnotą? Stereotypy, krążące w mediach ukazują despotyczne przełożone, łamiące delikatniejsze i mniej odporne siostry.

Zdarzają się. Z całą pewnością są przełożeni o autorytarnych osobowościach, ale schemat, że tak dzieje się regularnie, jest prymitywnym uproszczeniem. W klasztorach nie ma tak dużo, jak się niektórym wydaje, miejsca na kultywowanie postaw i działań autorytarnych. Przełożone też mają przełożone, kompetencje, prawo, które nie mogę bezkarnie przekraczać, a ewentualna ofiara przełożonych – ma drogę szukania pomocy aż do Stolicy Apostolskiej. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma problemów w tej dziedzinie mogących prowadzić do dramatu odejścia, ale przestrzegałabym przed demonizowaniem roli przełożonych w klasztorach, i w ogóle sprawy posłuszeństwa.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter