19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Wieczernik życia

Ocena: 0
6845
Co rano na nogi stawia go wewnętrzna radość, że rozpoczyna się kolejny dzień, w którym będzie mógł służyć swoją pracą innym – Ad infinitam Dei gloriam – na nieskończoną chwałę Bożą. I tak od 50 lat, niestrudzenie, jako brat zakonny.
Czy kiedyś chciał Brat być księdzem? – pytam brata Adama. Odpowiedź całkowicie mnie zaskakuje. – Nigdy – słyszę. Jak to „nigdy”? Przecież każdy woli być księdzem niż bratem zakonnym. Odprawiać Msze Święte, spowiadać, mieć swoje mieszkanie, może samochód, zostać proboszczem… Powszechnie się uważa, że braćmi zakonnymi zostają ci, którym nie idzie nauka lub mają problemy ze zdrowiem.

Ale brat Adam Fułek SAC naprawdę nigdy nie chciał być księdzem. Jakby duch służby i chęć poświęcenia się dla innych, charakterystyczne dla charyzmatu braci zakonnych, były wpisane w jego naturę.

– Zawsze chciałem służyć. Służyć kapłanowi sprawującemu Przenajświętszą Ofiarę. Od wczesnego dzieciństwa marzyłem o tym, by być ministrantem – mówi. W wieku sześciu lat, kiedy jeszcze nie mógł nim zostać, aranżował w swoim pokoju ołtarzyki. – Na stoliku przy łóżku ustawiłem podest, sporządzony z małego pudełka. Na nim stawiałem figurkę lub obrazek jakiegoś świętego. Dookoła układałem różne skrawki materiału jako dywaniki – opowiada. Zwykle „honorował” w ten sposób patrona dnia. Szczególne nabożeństwo jednak miał do św. Antoniego Padewskiego, św. Stanisława Kostki i św. Franciszka z Asyżu. – Może dlatego, że obok był klasztor franciszkanów? – zastanawia się, patrząc w przeszłość. Właśnie we franciszkańskim „klasztorku” w Brodnicy – jak nazywano tam ten właśnie kościół – rodziło się i kształtowało jego powołanie. Droga do celu nie była łatwa. – Mając sześć lat, straciłem prawą rękę. Weszła mi drzazga, zrobiło się zakażenie tak silne, że rękę trzeba było amputować – opowiada. – Może w ten sposób Bóg chciał mnie ochronić przed złem, bo kiedy koledzy wyprawiali się po śliwki do sąsiada, ja nie mogłem przeskoczyć przez płot – żartuje. Zaraz potem rozpoczął naukę w szkole podstawowej i dynamiczne chłopięce życie. Grał w piłkę, biegał, jeździł na łyżwach. Do ministrantów jednak nie chcieli go przyjąć. – To była przedsoborowa liturgia, trzeba było przenosić z miejsca na miejsca ciężki mszał, lekcjonarz, kadzielnicę… – wspomina. Jego pragnienie służby przy ołtarzu było jednak tak wielkie i tak mocno nalegał, że w końcu został przyjęty. Służył z takim oddaniem, że wkrótce został prezesem ministrantów i uczył ich posługi. – Kiedy dwudziestu chłopców wychodziło w albach do ołtarza, to robiło wrażenie – przyznaje.

Maturę zdawał z historii. Planował studiować historię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wewnętrzne przynaglenie do służby zakonnej jednak nie dawało mu spokoju. Pierwszym krokiem, jaki musiał wykonać na drodze do celu, który go przyzywał, musiała być separacja, oddzielenie od świata. – To nie było łatwe. Byłem jedynym synem swoich rodziców – przyznaje. Wiedział jednak, że chcąc w pełni oddać się „na służbę” Bogu, musiał zerwać ze wszystkim, co mogłoby go odciągać od spraw Boskich, z tzw. duchem świata. Napisał list do albertynów z prośbą o przyjęcie w szeregi braci zakonnych. Odpowiedź przyszła odmowna.

Bóg mnie nie chce?

Czy próbować dalej? Tego pytania nawet sobie nie zadawał. Skierował prośby jeszcze do bonifratrów i marianów. Efekt jednak był taki sam. W końcu napisał do franciszkanów. Jako podopieczny franciszkańskiego klasztoru i czciciel św. Franciszka był przekonany, że tym razem zostanie przyjęty do grona braci. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Kolejną podpowiedzią, którą słyszał w swoim sercu, było Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego – księży i braci pallotynów. Adres dostał od osoby, która zbierała ofiary na misje. – Wtedy już mówiłem sobie: jeśli tym razem dostanę odpowiedź odmowną, to znaczy, że Bóg mnie nie chce widzieć w życiu zakonnym – opowiada.

Adres nie był właściwy. List, zamiast do zarządu prowincjalnego, trafił do seminarium. Jakimś cudem tylko wpadł w ręce prowincjała. – Potem jeden z księży mi opowiadał, że list wyrzucił do kosza, ale po chwili go wyjął i dostarczył przełożonemu – wspomina brat Adam.

– Przełożony w liście zwrotnym zapytał, czy umiem pisać lewą ręką, i zaprosił na spotkanie. We wspomnienie liturgiczne św. Anny, 26 lipca 1957 roku odbyłem rozmowę z przełożonym, a po miesiącu przekroczyłem próg seminarium duchownego w Ołtarzewie. Postulat trwał 14 miesięcy. – Przez cały ten czas nie widziałem się z matką i ojcem. To było dla mnie poważne ćwiczenie duchowe, a nawet cierpienie. Byłem jedynakiem – zwierza się i przyznaje, że w tym trudnym czasie czuł, jak Bóg go prowadzi. W październiku 1958 r. otrzymał sutannę i rozpoczął kanoniczny nowicjat. Po dwóch latach złożył Pierwszą Konsekrację.

I klamka zapadła

Konsekracja była dla brata Adama jednocześnie otwarciem i zamknięciem. Otwierała drogę do służby innym, co było jego pragnieniem, i zamykała przed nim świat doczesnych wrażeń. Jak mówi nauka Kościoła – odseparowanie się od świata, by żyć w Bogu, na wzór Jezusa Chrystusa, jest istotą konsekracji zakonnej. Od tej chwili zakonnik nie należy już do siebie, ale żyje dla Boga, aby Go uwielbiać, modlić się i Jemu służyć. Za najzwyklejszymi uczynkami ukrywa się głębokie życie duchowe.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter