Ale brat Adam Fułek SAC naprawdę nigdy nie chciał być księdzem. Jakby duch służby i chęć poświęcenia się dla innych, charakterystyczne dla charyzmatu braci zakonnych, były wpisane w jego naturę.
– Zawsze chciałem służyć. Służyć kapłanowi sprawującemu Przenajświętszą Ofiarę. Od wczesnego dzieciństwa marzyłem o tym, by być ministrantem – mówi. W wieku sześciu lat, kiedy jeszcze nie mógł nim zostać, aranżował w swoim pokoju ołtarzyki. – Na stoliku przy łóżku ustawiłem podest, sporządzony z małego pudełka. Na nim stawiałem figurkę lub obrazek jakiegoś świętego. Dookoła układałem różne skrawki materiału jako dywaniki – opowiada. Zwykle „honorował” w ten sposób patrona dnia. Szczególne nabożeństwo jednak miał do św. Antoniego Padewskiego, św. Stanisława Kostki i św. Franciszka z Asyżu. – Może dlatego, że obok był klasztor franciszkanów? – zastanawia się, patrząc w przeszłość. Właśnie we franciszkańskim „klasztorku” w Brodnicy – jak nazywano tam ten właśnie kościół – rodziło się i kształtowało jego powołanie. Droga do celu nie była łatwa. – Mając sześć lat, straciłem prawą rękę. Weszła mi drzazga, zrobiło się zakażenie tak silne, że rękę trzeba było amputować – opowiada. – Może w ten sposób Bóg chciał mnie ochronić przed złem, bo kiedy koledzy wyprawiali się po śliwki do sąsiada, ja nie mogłem przeskoczyć przez płot – żartuje. Zaraz potem rozpoczął naukę w szkole podstawowej i dynamiczne chłopięce życie. Grał w piłkę, biegał, jeździł na łyżwach. Do ministrantów jednak nie chcieli go przyjąć. – To była przedsoborowa liturgia, trzeba było przenosić z miejsca na miejsca ciężki mszał, lekcjonarz, kadzielnicę… – wspomina. Jego pragnienie służby przy ołtarzu było jednak tak wielkie i tak mocno nalegał, że w końcu został przyjęty. Służył z takim oddaniem, że wkrótce został prezesem ministrantów i uczył ich posługi. – Kiedy dwudziestu chłopców wychodziło w albach do ołtarza, to robiło wrażenie – przyznaje.
Maturę zdawał z historii. Planował studiować historię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wewnętrzne przynaglenie do służby zakonnej jednak nie dawało mu spokoju. Pierwszym krokiem, jaki musiał wykonać na drodze do celu, który go przyzywał, musiała być separacja, oddzielenie od świata. – To nie było łatwe. Byłem jedynym synem swoich rodziców – przyznaje. Wiedział jednak, że chcąc w pełni oddać się „na służbę” Bogu, musiał zerwać ze wszystkim, co mogłoby go odciągać od spraw Boskich, z tzw. duchem świata. Napisał list do albertynów z prośbą o przyjęcie w szeregi braci zakonnych. Odpowiedź przyszła odmowna.
Bóg mnie nie chce?
Czy próbować dalej? Tego pytania nawet sobie nie zadawał. Skierował prośby jeszcze do bonifratrów i marianów. Efekt jednak był taki sam. W końcu napisał do franciszkanów. Jako podopieczny franciszkańskiego klasztoru i czciciel św. Franciszka był przekonany, że tym razem zostanie przyjęty do grona braci. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Kolejną podpowiedzią, którą słyszał w swoim sercu, było Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego – księży i braci pallotynów. Adres dostał od osoby, która zbierała ofiary na misje. – Wtedy już mówiłem sobie: jeśli tym razem dostanę odpowiedź odmowną, to znaczy, że Bóg mnie nie chce widzieć w życiu zakonnym – opowiada.Adres nie był właściwy. List, zamiast do zarządu prowincjalnego, trafił do seminarium. Jakimś cudem tylko wpadł w ręce prowincjała. – Potem jeden z księży mi opowiadał, że list wyrzucił do kosza, ale po chwili go wyjął i dostarczył przełożonemu – wspomina brat Adam.
– Przełożony w liście zwrotnym zapytał, czy umiem pisać lewą ręką, i zaprosił na spotkanie. We wspomnienie liturgiczne św. Anny, 26 lipca 1957 roku odbyłem rozmowę z przełożonym, a po miesiącu przekroczyłem próg seminarium duchownego w Ołtarzewie. Postulat trwał 14 miesięcy. – Przez cały ten czas nie widziałem się z matką i ojcem. To było dla mnie poważne ćwiczenie duchowe, a nawet cierpienie. Byłem jedynakiem – zwierza się i przyznaje, że w tym trudnym czasie czuł, jak Bóg go prowadzi. W październiku 1958 r. otrzymał sutannę i rozpoczął kanoniczny nowicjat. Po dwóch latach złożył Pierwszą Konsekrację.