25 kwietnia
czwartek
Marka, Jaroslawa, Wasyla
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Abp Henryk Hoser: Kapłaństwo nie zna emerytury

Ocena: 0
864

– Kapłaństwo nie zna emerytury – mówi w wywiadzie dla KAI abp Henryk Hoser. W przeddzień przejścia w stan spoczynku, 7 grudnia biskup warszawsko-praski opowiedział o drodze, jaką przeszedł w Afryce, Francji, Belgii i Watykanie, wreszcie w diecezji warszawsko-praskiej. Wspomina swoją misję w Medjugorie i mówi o wpływie ewentualnej aprobaty kościelnej na rozwój tego słynnego miejsca objawień i pielgrzymek.

fot. Janusz Halczewski CC BY-SA 3.0

Publikujemy wywiad z abp. Henrykiem Hoserem:

Alina Petrowa-Wasilewicz (KAI): Podobno na emeryturze ma się najwięcej pracy?

Tak się mówi, ja jeszcze nie próbowałem emerytury. Kapłaństwo nie zna emerytury, dopóki się ma siły, trzeba służyć kapłaństwem. A skoro mam pełnię kapłaństwa w stopniu biskupstwa, to nie zamierzam oddać się bezczynności. Wszyscy emeryci zapowiadają, że teraz przeczytają książki, na które nie mieli czasu, będą pisać pamiętniki... Ale ja nie lubię opowiadać o sobie, więc nie wiem, czy napiszę jakieś pamiętniki. Jestem w fazie turbulencji, musi się wszystko ułożyć i uspokoić.

Podczas Mszy św. odprawionej w 75. urodziny ks. Arcybiskupa, powiedział Ksiądz Arcybiskup, że nigdy nie odmawiał przełożonym wykonania trudnych poleceń. Zdarzają się przecież sytuacje, w których zastanawiamy się, czy podołamy. Co to były za polecenia?

Pierwszym poleceniem było przygotowanie terenu do naszych misji w Afryce, w 1972 roku. Otrzymałem sugestię żeby stworzyć koło misyjne w seminarium Księży Pallotynów w Ołtarzewie. Stworzyliśmy takie koło, nazwaliśmy je Wspólnotą Misyjną i proszę sobie wyobrazić, że wszyscy jej członkowie z tego założycielskiego pokolenia pojechali później na misje. Było zakodowane w świadomości uczestników żeby podjąć się tego zadania, a był to odważny krok, bo nie mieliśmy przecież żadnego doświadczenia misyjnego.

 Trzy lata później ląduje Ksiądz w Kigali...

Ląduję w sierpniu 1975 roku. Pozostałem tam na dwadzieścia jeden lat, podejmowałem kolejne wyzwania. Najpierw, w 1981 r., zostałem tam delegatem prowincjała, czyli delegowanym wyższym przełożonym dla wszystkich współbraci w Rwandzie i Kongo Kinszasa, wówczas zwany Zairem. Zgodziłem się też pełnić funkcję superiora, czyli przełożonego regionalnego, a region obejmował Rwandę, Zair i Belgię, gdzie mieliśmy dom – prokurę misyjną. I tam na misjach także panowały trudne warunki. Polowe i pionierskie w wielu dziedzinach, bo nie tylko pełniłem funkcje kościelne, ale jednocześnie praktykowałem medycynę, leczyłem ludzi.

I wybudował ks. Arcybiskup szpital.

Właściwie klinikę dzienną, ale ona miała także nocne dyżury. To było wielkie wyzwanie, miałem czterdzieści osób personelu. Rozpocząłem też Akcję Rodzinną, czyli oryginalny program towarzyszenia rodzinie w sposób całkowity, czyli w rozwoju duchowym, psychicznym i cielesnym. To było też uczenie odpowiedzialności za ludzką płodność. Pełniłem więc cały szereg funkcji, które podejmowałem nie wymigując się od nich, bo po pierwsze, widziałem w nich sens, a poza tym ktoś w końcu musiał to robić.

To był pionierski okres budowania placówek, tworzenia wspólnot od podstaw.

I warunki też były pionierskie. W 1994 r., po ludobójstwie w Rwandzie, którego nie byłem naocznym świadkiem, bo wydarzyło się, gdy byłem na roku szabatowym w Europie, zostałem wezwany do sekretariatu Synodu dla Afryki, który odbył się w latach 1994-1995. Zostałem wyznaczony ekspertem od spraw rodziny i rozwoju na synodzie biskupów dla kontynentu afrykańskiego. Powiedziano mi też, że w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II mam wygłosić alokucję na te tematy.

Później ni stąd, ni zowąd w lipcu 1994 r. zostałem wezwany do Watykanu i wysłany "stante pede", już z paszportem dyplomatycznym, do Rwandy z misją wizytatora apostolskiego. Do Rwandy przyjechałem miesiąc po ustaniu ludobójstwa, były już wówczas nowe rządy wojskowe. Widziałem groby ludzkich istnień i gruzy infrastruktury, zobaczyłem także zniszczenie tego, co tyle lat z takim wysiłkiem budowaliśmy. Wszystko było ograbione, wyposażenie okradzione, w wielu miejscach walały się jeszcze ludzkie kości. W opuszczonym ogrodzie sióstr klarysek widziałem klatkę piersiową, obok niej dokumenty młodego człowieka z Zairu. Psy porozciągały resztę zwłok, została tylko klatka piersiowa. To była niesłychanie trudna misja.

W Rwandzie przebywałem do czasu wprowadzenia w misję nuncjusza apostolskiego Polaka, abp Juliusza Janusza. Dziś jest on nuncjuszem w Słowenii. Po zakończeniu misji musiałem opuścić Rwandę, bo taki jest zwyczaj dyplomatyczny, ale nie miałem już tam wiele do zrobienia, a rozpoczęte dzieła poprowadzili następcy. I wówczas Ks. Generał wyznaczył mnie superiorem komisarycznym, czyli nie z wyboru, a z wyznaczenia przez Księdza Generała, czyli przełożonym regionalnym, pallotynów we Francji. To była niesłychanie trudna misja.

Dlaczego?

Pod pewnymi względami trudniejsza niż w Afryce. Gorzej niż w Afryce. Ponieważ kraje afrykańskie są krajami mało reglamentowanymi w sensie administracji, finansów, regulaminów pracy, bezpieczeństwa. Podczas gdy Francja jest jednym z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów w Europie. Od czasów Ludwika XIV nic się w niej nie zmieniło. Trzeba wiedzieć, że Regia francuska pallotynów podjęła się posługi na rzecz Polski pod komunistycznymi rządami, szczególnie zaś produkcją i wydawaniem książek, Edition du Dialogue, Znaków Czasu. Była tu drukarnia, która pracowała dla Polski. Po 1989 r. cała ta praca straciła rację bytu i trzeba było skierować jej wysiłek i posługę na inne tory. A człowiek, który przychodzi z zewnątrz, zwłaszcza przełożony, nie ma łatwego życia, a współbracia z przełożonym także.

A były tu wielkie postaci, zasłużone dla polskiej kultury niezależnej, ks. Zenon Modzelewski, ks. Józef Sadzik. I najwybitniejsi Polacy tamtych czasów, biorący udział w niezwykle interesujących spotkaniach i dyskusjach, Czesław Miłosz, Jerzy Giedroyć, Maria i Józef Czapscy, lista jest długa.

Cała plejada najwybitniejszych Polaków. Oni bywali u nas, Czesław Miłosz zatrzymywał się u pallotynów, gdy był w Paryżu, ja składałem wizyty u nich w paryskiej Kulturze, w Maison Lafitte. Interesujące, ale bardzo trudne relacje, w Afryce wszystko jest prostsze, a tu intelektualiści, wysoka półka, których trzeba było wprowadzić w kontekst, zapoznać z realiami. Nie był to dla mnie problem od strony koncepcyjnej, ale wymagało ogromnych zdolności adaptacyjnych. Ale postawiliśmy też Międzynarodowy Dom Akademicki im. Jana Pawła II dla studentów z Europy Środkowo–Wschodniej.

Po czym wróciłem do Brukseli, do naszej prokury misyjnej, gdzie byłem rektorem i wikarym w sąsiednich belgijskich parafiach języka francuskiego. Gdyż tam w każdym kościele odprawiane są Msze św. po francusku i po flamandzku.

Wreszcie, ni stąd ni zowąd zostałem wezwany w grudniu 2004 r. do Watykanu, do Kongregacji ds. Misji, która wcześniej wysyłała mnie do Afryki, a w trakcie pobytu w Europie byłem wizytatorem apostolskim w Beninie i Togo (w Beninie realizowałem wizytację z abp. Robertem Sarahem, który był wówczas arcybiskupem Konakry w Gwinei. Tak więc wezwał mnie kard. Crescenzio Sepe i oznajmił, że Ojciec Święty mianował mnie sekretarzem pomocniczym Kongregacji ds. Misji oraz przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych i podnosi mnie do rangi arcybiskupa. I że mam to przyjąć. A papieżowi się nie odmawia.

Z czym się to łączyło?

Z tym, że po raz kolejny musiałem wszystko zostawić, przenieść się do Watykanu i rozpocząć regularną pracę w lutym 2005, znowu w kontekście, którego zupełnie nie znałem. I uczyć się od podstaw meandrów administracji watykańskiej, funkcjonowania Kurii. Miałem zaś dwa etaty, bo byłem sekretarzem pomocniczym i równocześnie przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych, a to dwie odrębne instytucje, choć ściśle od siebie zależne z budżetem w wysokości 150 mln dolarów, które trzeba było rozdzielić w całym świecie. Gdyż z całego świata spływa fundusz solidarności misyjnej i powinien być podzielony między kraje na całym świecie.

Gdy już zacząłem się w tym wszystkim orientować i planować pewne działania, zostałem wezwany do Sekretariatu Stanu i dowiedziałem się, że mam jechać do Warszawy. Oczywiście, mogłem powiedzieć, że nie pojadę, ale tak się nie robi. Przyjąłem to i było to niezwykłe przeżycie.

Dlaczego?

Gdyż nigdy w Polsce jako ksiądz nie pracowałem. Miesiąc po święceniach wyjechałem zagranicę. Wróciłem po trzydziestu czterech latach i miałem być przełożonym pięciuset księży diecezjalnych plus wszystkich innych instytucji jak Caritas, bardzo wielu zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza żeńskich oraz męskich. Miałem tym wszystkim zawiadywać, nauczyć się tego wszystkiego, choćby nazw miejscowości stu osiemdziesięciu czterech parafii.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 25 kwietnia

Czwartek, IV Tydzień wielkanocny
Święto św. Marka, ewangelisty
My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego,
który jest mocą i mądrością Bożą.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Mk 16, 15-20
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter