W wolnym społeczeństwie prawo do informacji jest nie tylko częścią wolności słowa, ale jej pierwszym warunkiem. Nikomu nie wolno zakazać mówienia prawdy. Bez tego „wolność słowa” staje się nie tylko iluzją, ale również kamuflażem „właściwej” propagandy i udziału w – również „właściwej” oczywiście – rozrywce dla mas. Tymczasem kultura zaawansowanego liberalizmu zawiera masę faktów i prawd, o których „nie trzeba głośno mówić”.
Sieciowe chuligaństwo atakuje prof. Zbigniewa Raua, nowego ministra spraw zagranicznych, że w debacie publicznej nie wahał się wskazywać na najbardziej drastyczne przejawy kontrkultury śmierci, jak np. dywagacje prof. Magnusa Söderlunda ze sztokholmskiej Wyższej Szkoły Handlowej na temat otwarcia debaty nad dopuszczalnością ludożerstwa jako „jednej z opcji” przyszłej równowagi żywnościowej albo jak wyrok kanadyjskiego Sądu Najwyższego wprowadzający częściową legalizację zoofilii.
Informując o tych patologiach, prof. Rau wypełniał oczywiście powinność polityka, bo wiedza o konsekwencjach współczesnego liberalizmu jest podstawowym warunkiem wolności, a wiedzę tę powinni opinii publicznej przekazywać politycy. Trzeba bowiem mieć świadomość, co naprawdę kryje się za hasłami o „wolności wyrazu”, „orientacjach seksualnych” czy „neutralności światopoglądowej”, jeśli w sprawach tych społeczeństwo ma zajmować świadome stanowisko i podejmować odpowiedzialne decyzje. Ale oczywiście, mówiąc o postępach kontrkultury śmierci, prof. Rau wypełniał również zwyczajny obowiązek intelektualisty, który ma obowiązek dzielić się wiedzą i pomagać ludziom rozumieć świat. Za wszystko to należy się mu wielkie uznanie.
Nawet rzeczniczka SLD w Sejmie, Anna Maria Żukowska, nie zakwestionowała faktów ujawnionych przez prof. Raua. Nikt też z jego przeciwników nie poparł oczywiście wywodów prof. Söderlunda na temat kanibalizmu czy zoofilskiego wyroku kanadyjskiego Sądu Najwyższego. Chodzi bowiem jedynie, by o tym milczeć, jak kiedyś w PRL o strajkach, niedoborach, represjach.
Politycy opozycji dobrze znają mechanizmy liberalnego państwa: co nie jest zakazane – jest dozwolone. Co jest dozwolone – staje się prawem. Stawszy się prawem, zaczyna być przedmiotem edukacji i uzasadniania w szkole. A krytyka tych „praw” jest coraz bardziej zwalczana, na najniższym poziomie przez wykluczenie polityczne, ostatecznie – przez otwarte represje. Na przykład przez sankcje ekonomiczne, jak w wypadku środowisk lokalnych w Polsce, które występowały przeciw ideologii LGBT.
Przywódcy lewicowej i liberalnej opozycji wiedzą to wszystko i z zimną krwią pchają Polskę na równię pochyłą, z nadzieją, że zjechawszy na dno – znajdą tam władzę. Wszystko to angażuje konieczność naszej reakcji, nie tylko sprzeciwu zresztą, ale walki o alternatywę dla tego systemu. Jego efekty są dostatecznie jednoznaczne i właśnie dlatego mają być tak pieczołowicie przemilczane.