Mówił o tym ciekawie na łamach „Gazety Wyborczej” prof. Marek W. Kozak w wywiadzie zatytułowanym „Co wymyśli chodnik, czyli polska atrapa rozwoju”. Jak przekonywał, trwonimy fundusze strukturalne: „Nie ma naukowych dowodów na wpływ infrastruktury na rozwój, są natomiast liczne przykłady, że można budować w nieskończoność bez efektów. W oficjalnych polskich dokumentach mówi się o «infrastrukturze służącej rozwojowi», ale to zaklinanie rzeczywistości”. Ekspert dodaje, że wydając wszystko na infrastrukturę, musimy później płacić za jej utrzymanie. Wzywa więc: „Przestańmy głównie budować! Nakłady można zwiększać w nieskończoność, bo zawsze da się uzasadnić, że czegoś jeszcze brakuje”.
Obecna władza inaczej jednak nie potrafi. Przede wszystkim dlatego, że dobrowolnie zrezygnowała z roli polskiej elity, godząc się na rolę peryferyjnej emanacji elit brukselsko-berlińskich. Skoro – jak pokazał nam Donald Tusk – finalnym osiągnięciem polskiego premiera ma być objęcie drugoplanowego stanowiska w Brukseli, to nic dziwnego, że każde słowo płynące z centrali przyjmuje się jak objawienie. A nigdy dość powtarzania: z peryferyjności można się wyrwać, wyłącznie szukając własnej drogi. Można przyjmować pomoc, ale już sposoby wykorzystania tych środków powinny wynikać z samodzielnej analizy sytuacji. W przeciwnym przypadku mamy to, czego jesteśmy obecnie świadkami, a więc rodzaj „modernizacji od końca”. Mamy „niemieckie” piękne miasteczka i śmieciówki za półtora, dwa tysiące złotych miesięcznie, jak w Trzecim Świecie. Musimy pracować za małe pieniądze, bo innych atutów gospodarczych, zwłaszcza innowacyjności, nie mamy.
Przyszli historycy, analizując przełom roku 2015, za jedną z ważniejszych przyczyn zmiany uznają właśnie niskie płace, tak rażąco sprzeczne z prawdziwie europejskimi aspiracjami Polaków. Płace, które stanowią również jedną z przyczyn tak masowej emigracji, jak zapaści demograficznej. Oczywiście, państwo nie może w warunkach gospodarki konkurencyjnej nakazać pracodawcom, by więcej płacili, ale też nie jest tak, że nie ma żadnych instrumentów. Można kreować otoczenie podatkowe, można powstrzymać wypływ zysków wielkich koncernów za granicę. A przede wszystkim, można myśleć (!) nad zmianą sytuacji. To jest być może najważniejsze zadanie dobrej władzy: analiza sytuacji i wyciąganie wniosków. Obecna, odchodząca już władza, owszem, myślała, ale tylko nad tym, jak utrzymać stanowiska i jak spacyfikować gniew rodaków. I była w tym niezwykle skuteczna. Na szczęście do czasu.
Że można działać inaczej, pokazuje nam dziś sama Ewa Kopacz, zapowiadająca nowe inicjatywy, w tym walkę ze śmieciówkami. Pytanie nasuwa się samo: wcześniej się nie dało? Bierzecie się do pracy dopiero teraz, gdy grozi wam wyborcza klęska? Przez niemal dekadę nie przeszkadzało wam, że spychacie całe pokolenie w socjalny niebyt? Polacy wyczuwają fałszywość tej zrodzonej na sondażowym tle troski o warunki pracy i płacy. I paradoksalnie, im więcej zmian zapowiada pani premier, tym mocniej uzasadnia konieczność zmiany władzy. Dlatego Platforma naprawdę już nie ma ruchu. Broniąc swojego dorobku – także moralnego – jest skazana na klęskę. Próbując zaproponować coś nowego, potwierdza tylko zarzuty opozycji.
Jacek Karnowski |