Turyści pomimo końca wakacji wciąż jeszcze bardzo licznie przybywają do Warszawy. Można ich spotkać na Starym Mieście, kiedy sznurkiem przekraczają drzwi wejściowe naszych pięknych, zabytkowych kościołów, aby z przewodnikiem w ręku je zwiedzić. Niekiedy zostają na Mszy Świętej, pomimo że celebrowana jest w języku polskim.
Nad tym, że w Polsce można bez lęku przeżywać Eucharystię w świątyni, wcale się nie zastanawiamy. Tymczasem dla wiernych z zachodniej Europy jest to już coś, na co zwracają uwagę. Nerwowe uczestnictwo we Mszy Świętej w europejskich kościołach zaczęło się od zamachu przeprowadzonego przez bojowników terrorystycznej organizacji Państwo Islamskie w kościele na północy Francji 26 lipca ubiegłego roku, w którym zginął ksiądz Jacques Hamel. Było to dokładnie na początku Światowych Dni Młodzieży, podczas których zagraniczne media spekulowały o możliwych atakach terrorystycznych w krakowskich kościołach. Nic takiego się jednak nie stało, ale pamiętam jak dzień po morderstwie na księdzu Hamelu podczas liturgii w krakowskim kościele św. Anny wierni nerwowo rozglądali się na boki. Chociaż był to lęk dość irracjonalny, z uwagi na tysiące policjantów czuwających nad miastem. Obecnie chyba nikt w Polsce nie udaje się do kościoła z lękiem, ale na Zachodzie już tak.
Lęk ten wzmógł się po ostatnich zamachach w Barcelonie, po których hiszpańskie media podały, że celem dżihadystów miała być słynna bazylika Sagrada Familia. Gdyby plany zamachowców się powiodły, w Sagrada Familia rozegrałyby się sceny, jakie znamy z chrześcijańskich kościołów na Bliskim Wschodzie, w Afryce czy Azji, gdzie uczestnictwo w Eucharystii wiąże się z realną możliwością utraty życia. Zaraz po zamachach w Barcelonie w gazecie „Rumiyah” wydawanej przez owo Państwo Islamskie ukazało się zdjęcie należącego dziś do wspólnoty protestanckiej kościoła Maryi Panny w Dreźnie – będącego zresztą symbolem tego miasta – z komentarzem, że „to ulubione miejsce zebrań krzyżowców czeka na spalenie”. Wiadomość ta szybko obiegła całe Niemcy, gdzie zaczęto natychmiast zabezpieczać inne kościoły przed możliwymi atakami terrorystycznymi.
Przed słynną i licznie odwiedzaną przez turystów katedrę w Kolonii zostały przytargane cztery ogromne głazy, każdy ważący tonę, blokujące wejścia do świątyni od frontu i po bokach. Komendant miejscowej policji stwierdził w kolońskiej gazecie, że należy chronić katedrę, gdyż ucieleśnia ona zachodni styl życia i wraz z rzymską bazyliką św. Piotra należy do najważniejszych katolickich świątyń. Dodatkowo wokół katedry stacjonuje więcej policji niż zwykle. Szczególne środki ostrożności i zabezpieczenia zostały już wcześniej zastosowane w katedrach w Berlinie, Akwizgranie, Hamburgu. To jest obraz znany, choćby z Włoch, gdzie na placach przed najczęściej odwiedzanymi świątyniami m.in. w Mediolanie, w Padwie, w Asyżu i Rzymie (!) przechadzają się żołnierze uzbrojeni w karabiny. To z kolei sceny znane z niespokojnych dla chrześcijan miejsc w krajach Trzeciego Świata. Obecnie zawitały one do nas, do Europy. Uzbrojeni po zęby policjanci i betonowe bariery – choć we Włoszech i w Portugalii są to również wielkie donice – które na potęgę ustawiane są na placach przykatedralnych (i na promenadach) licznie uczęszczanych przez turystów, ale również przez wiernych chcących wziąć udział w Eucharystii.
I cóż robić? Ładnie odpowiedział dla portalu „Idea” rzecznik ewangelicko-luterańskiego Kościoła w Saksonii, do którego należy świątynia w Dreźnie, stojąca przed groźbą spalenia: że nie dojdzie do ograniczeń w kwestii sprawowanych nabożeństw, gdyż chrześcijanie od początku wyznawali swoją wiarę również z narażeniem życia. Czy współcześni chrześcijanie pójdą w ślady swoich pierwszych współwyznawców i mimo złowieszczych barykad będą udawać się na liturgię?