Trwa walka o życie, przez niektórych nazywana walką o prawa człowieka. Z góry zakłada podział na tych, którym się one należą i tych, którym się nie należą. W Paryżu 200 tys. osób demonstrowało przywiązanie do tradycyjnego modelu rodziny. Choć od legalizacji związków jednopłciowych we Francji minęły już trzy lata, liczni Francuzi wciąż nie mogą się pogodzić z jej skutkami. A konkretnie z prawem do zapłodnienia wspomaganego medycznie dla par jednopłciowych i osób samotnych. Czyli prawem do posiadania dziecka.
Tam prawo do posiadania dziecka, tu prawo do zabijania dziecka. Ludzkość wpadła w schizofreniczny obłęd. Dziecko wydaje się w nim towarem, który się należy, ale jeśli jest wybrakowany, to należy się prawo do zwrotu.
Kto czytał „Nowy, wspaniały świat” Aldousa Huxleya, ten pamięta, że dzieci się tam nie rodziły, tylko były hodowane w butelkach. Matka, ojciec i rodzina byli wstydliwym przeżytkiem, a dzieci programowano na: alfy, bety, gammy, delty i epsilony. Nie wychowywano ich, ale poddawano warunkowaniu w państwowych ośrodkach.
Nasz „cywilizowany” świat poszedł w stronę zdewaluowania instytucji rodziny na rzecz pseudorodzin złożonych z mamy 1, mamy 2 i dziecka lub taty 1, taty 2, jego byłej żony oraz dzieci z obu związków etc. I taki świat atakuje u nas beneficjentów programu 500+, którzy wraz z dziećmi „najechali” nadmorskie plaże, czym zakłócili pobyt celebrytów i celebrytek. Jedna z nich wyraziła histeryczne obawy przed „bękartami” i „kalekami”, odbierając „dzieciom z wadami” prawa do życia.
Zwolennicy aborcji nie lubią, gdy nazywa się ją zabijaniem dzieci. Według nich „to”, co siedzi w brzuchu kobiety, odbierając jej prawo do bezproblemowego życia, to zlepek komórek, embrion, uszkodzony płód. Jak świat światem, z ludzkiej komórki jajowej i ludzkiego plemnika rodzą się nie szympansy, nie pieski, tylko ludzkie dzieci. W dyskusji o „posiadaniu” czy zabijaniu dzieci zamiast słowa „dzieci” proponuję mówić tak, jak uczył Janusz Korczak: „Nie ma dzieci, są ludzie”. Wtedy optyka się zmienia.
Monika Odrobińska |