Miałam szczęście spędzić kilka dni w Rzymie. Msza Święta przy ołtarzu Jana Pawła II, spotkania z przyjaciółmi, podziwianie zachodzącego nad Rzymem słońca z dachu szacownego Gregorianum. Te niezapomniane, radosne chwile zostały staranowane przez rzeczywistość tuż po powrocie. Moja przyjaciółka, wieloletnia, prosiła mnie przed wyjazdem, żebym się i za nią pomodliła, będąc u Jana Pawła II. Zadzwoniłam, żeby zdać jej relacje, i usłyszałam: Dzięki, ale teraz jestem bardzo sfrustrowana, bo jutro muszę iść na wesele…
– Jak to „musisz” – zapytałam – to przecież radosna okoliczność!
– Jasne, tylko to jest lesbijskie wesele.
– Żartujesz?! – zapytałam.
– To nie żarty – zdenerwowanym głosem rzuciła koleżanka. – Ruszam właśnie szukać prezentu i kreacji.
– Powiedz, że to jakiś kiepski dowcip – naciskałam. Nie mogłam przejść spokojnie nad informacją, że moja pobożna przyjaciółka, z rodziny będącej od pokoleń w elicie ludzi związanych z Kościołem, z której wywodzili się biskupi, księża, profesorowie, która sama jak lew broniła zasad, prowadząc wykłady dla małżeństw w kryzysie, teraz idzie na lesbijskie wesele.
– Muszę – usłyszałam.
– To moja przełożona w pracy, wszyscy idą, niektórzy z dziećmi. Ślub odbył się w USA, ale ponieważ one pracują tutaj – wynajmują duży dom – wesele jest u nich, zaprosiły 60 osób.
– Nie musisz – walczyłam dalej. Możesz powiedzieć, że masz inne poglądy i nie uznajesz takich związków, więc trudno, żebyś świętowała „radosne chwile” lesbijskich weselnych uniesień. Jakie złożysz im życzenia? Wierności do śmierci, dużo dzieci?
– Nie dobijaj mnie – usłyszałam. – Pójdzie fama, że się alienuję i mogę nie dostać kontraktu na następny rok!
– To niemożliwe – to dyskryminacja ze względu na poglądy! Zgłoś się do ministerstwa do spraw równości, że jesteś obiektem nietolerancji.
– Wszyscy idą – powtórzyła z naciskiem.
– Jak to, przecież tak upierasz się przy zachowywaniu tradycyjnych wartości – naciskałam. – Co powiesz swoim dorosłym synom? – użyłam ostatniego argumentu.
– Oni wiedzą, nawet ją poznali – usłyszałam – była na weselu starszego syna, prezent mu przyniosła.
Minęły dwa dni, a ja nadal jestem w szoku. Kiedy słyszymy, że złe rzeczy dzieją się „gdzieś” daleko, oburzamy się i bronimy szańców. Jednak kiedy szaleństwo relatywizmu moralnego zaczyna wchodzić do naszego domu, trzeba czegoś więcej. Czy dylemat: ewentualna utrata pracy albo udział w lesbijskim weselu, to prawdziwy dylemat? Czy pozwolenie na łamanie sumienia sprawia, że zdobywamy szacunek w środowisku zawodowym? Czy rzeczywiście akceptacja lesbijskiego związku zagwarantuje dalszą pracę w firmie? A co, jeśli pojawią się dalsze pomysły: żądanie udziału w wyjazdowym seksie grupowym jako terapii odstresowującej? Albo zaproszenie na chrzciny dziecka lesbijskiej pary, urodzonego przez zapłodnioną in vitro surogatkę?
Nie wiem, czy „zapunktowała” w pracy, ale wiem na pewno, że straciła coś bardzo ważnego: szacunek dla samej siebie.
Elżbieta Ruman |