Dziwnym zbiegiem okoliczności Dzień Chorego przypada dokładnie trzy tygodnie po Dniu Babci. Może dlatego daty te są dla mnie tak ściśle związane. Odkąd pamiętam, moja babcia zawsze była chora, wciąż narzekała, że coś ją boli, że nogi ją rwą, jest jej zimno i najchętniej to położyłaby się do łóżka. Mimo to nigdy tego nie robiła, bo jak twierdziła, nie miała czasu. Od rana do wieczora była na nogach, wciąż czymś zajęta. Nie uznawała automatów, więc prała ręcznie. Nie czekała, aż obiad zrobi synowa, kiedy wróci z pracy, ale sama go przygotowywała i zwykle starczało dla wszystkich. Ale nie zawsze dla niej. Pamiętam mycie kryształów, wyciąganych co jakiś czas z meblościanek, krochmalenie pościeli i kitowanie nieszczelnych okien. Wszystko robiła sama, a kiedy kogoś potrzebowała, to bardziej w charakterze kompana do towarzystwa niż pomocnika.
Do dziś w komodach poupychane są jeszcze haftowane przez nią obrusy i serwety wciąż jeszcze sztywne od krochmalu i bawełniane chusteczki wielorazowe z motywami wijących się kwiatów i liści. Co ciekawe, chociaż potrafiła malować igłą dzieła sztuki, nie umiała zbyt dobrze pisać. Wychowana w zamożnej rodzinie, wraz z wybuchem wojny straciła wszystko. Majątek zabrali Sowieci, wojna szansę na wykształcenie, a młodość i zdrowie odebrała Syberia. To, co miała jako żona, matka i babcia, wyszarpała sobie sama. Nigdy nie chciała o tym opowiadać i dopiero kiedy stałam się dorosła, a jej już nie było, zrozumiałam, jak musiała mieć ciężko. A mimo wszystko, kiedy dziś przypominam sobie jej twarz, zawsze była uśmiechnięta.
Jak bardzo kontrastuje to z ludźmi, których teraz znam i spotykam. Sprawne ciało i umysł, przysłonięte ponurym wyrazem twarzy. Głowy przepełnione problemami i nawet drobne sukcesy czy miłe chwile nie są w stanie napełnić ich radością. Rozwiązania nie przynosi kolejny dzień, a sen nie niesie odpoczynku. Pozostaje tylko tabletka, której połknięcie pomaga rozluźnić mięśnie, oczyścić umysł i odpłynąć chociaż na kilka godzin. Zanim nie rozlegnie się dźwięk budzika. Kolejny dzień, kolejne problemy. Oby wytrzymać do wieczora. A potem znów natrętne myśli, tabletka, spokój. Tu nie chodzi o to, aby żyć. Wystarczy przetrwać. Jeszcze jeden dzień. A potem kolejny. Czy będąc w takim stanie takie osoby poradzą sobie same? Czy pocieszenie albo klepnięcie po plecach wraz ze słowami „głowa do góry” albo „dasz sobie radę” naprawdę przyniesie ulgę? Żyjemy w czasach, kiedy potrafimy pomóc osobom z widocznymi problemami, takimi jak: głód, ubóstwo czy niepełnosprawność, a nie chcemy widzieć tych ukrytych. To właśnie dlatego tak wiele osób poddaje się, zanim ktokolwiek wyciągnie do nich rękę i zaproponuje pomoc. Czasem nawet rodzina o problemach bliskiej osoby dowiaduje się ostatnia, a nawet jeśli wie, to nie potrafi pomóc.
Moja babcia często powtarzała, że to już inne czasy, których ona nie rozumie. Inne czasy, inne problemy. A człowiek wciąż taki sam. Oby każdy miał szanse pozostawić po sobie coś nieśmiertelnego. Coś, co umocni kolejne pokolenia i da im siłę walczyć o swoje szczęście.