Niedzielny pokaz hipokryzji zwolenników aborcji na życzenie, którzy na jeden dzień zakładając kolorowe skarpetki udawali przyjaciół dzieci z zespołem Downa, może budzić jedynie niesmak.
Podobny niesmak i zażenowanie od dłuższego czasu budzi we mnie postawa wszystkich tych deklaratywnych obrońców życia od poczęcia, którzy jednocześnie mówią o potrzebie referendum w sprawie aborcji – eugenicznej lub każdej innej - czy zachowania „kompromisu aborcyjnego”. Warto się przypatrzeć najpierw temu pierwszemu.
Nie trzeba być mędrcem, wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że są takie sprawy w życiu społecznym, które można i nawet warto poddać pod referendum. Można np. dyskutować na tym, czy zasadne byłoby referendum w sprawie np. zapinania pasów podczas jazdy, obowiązkowych szczepień przeciw Covid-19, czy – teoretycznie - prawa do posiadania broni. A i te przykłady nie są dla wszystkich ewidentne.
Są jednak takie sprawy i decyzje, których nie należy lub wręcz nie wolno poddawać pod referendum czy powszechne wybory. Z dwóch przynajmniej prostych powodów.
- nie każdy upoważniony do zabrania głosu ma dobre rozeznanie merytoryczne i moralne w sprawach, nad którymi miałby głosować.
- pewne wartości ze swojej istoty są w świecie wyrosłym na cywilizacji chrześcijańskiej niepodważalne i bezdyskusyjne.
Demokrację jako ustrój bardzo niedoskonały poddawano krytyce już nie raz. Nie oznacza to, że obywatele mają nie mieć w państwie nic do powiedzenia. Wręcz odwrotnie – są solą demokracji. Jednak do tego potrzebne jest pewne wyrobienie społeczne, świadomość rzeczy, nad którymi się głosuje. Jak wskazywał Jan Nowak Jeziorański mówiąc o demokracji – „Tam, gdzie obywatele nie interesują się życiem publicznym, demokracja jest bardzo krucha”. I w tym największy, gdy chodzi o referenda, problem.
Kruche mieszkanie, niepewne, wywrotne
Ma ten, kto stawia gmach na sercach tłumu.
- pisał w „Henryku IV” Szekspir.
Gdy tłum nierozumny miesza się do rządów, wtedy biada narodowi!
– twierdził Wolter.
Tłum jako morze stosownie do wiatru powiania, czasem cię niesie, a czasem pochłania
– przestrzegał nasz Adam Mickiewicz
Nie należy przesadzać z demokracją. Nie chciałbym podróżować statkiem, którego kurs byłby określany głosowaniem załogi, przy czym kucharz i chłopiec okrętowy mieliby takie samo prawo głosu jak kapitan i sternik
- pisał powieściopisarz i poeta, noblista William Faulkner.
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad
- żartował Beniamin Franklin, a kontynuator jego pracy założycielskiej Stanów zjednoczonych, prezydent Thomas Jefferson przestrzegał, że
Demokracja, to rządy motłochu, w których 51 proc. ludzi może odebrać prawa pozostałym 49 proc.
Tego typu, mniej lub bardziej celne wypowiedzi można mnożyć. Do pomysłu, by na drodze referendum rozstrzygać o tym, czy można de facto zabijać, czy nie, nienarodzone dzieci, najlepiej jednak bez wątpenia pasują słowa św. Jana Pawła II:
Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm!
Wystarczy mieć choć trochę wyobraźni, by rozumieć, że sięgając po referendum można uchwalić nawet najbardziej kuriozalne i barbarzyńskie przepisy prawa, przyjąć jako prawdę do szczętu bzdurne twierdzenia i odrzucić prawdziwość twierdzeń zdawałoby się oczywistych.
Przypuśćmy, że ktoś wpadłby na pomysł zorganizowania referendum, w którym naród wypowiedziałby się na temat prawdziwości równania E=mc2, lub twierdzenia, że ziemia jest okrągła i porusza się ruchem obrotowym wokół Słońca. Czy wynik referendum w tych sprawach na pewno by nas nie zaskoczył? A jeśli komuś wpadłoby do głowy np. referendum nad odebraniem praw wyborczych mężczyznom w kraju, jak Polska, w którym głosującą większość stanowią kobiety?
Referendum nad prawem dzieci nienarodzonych – bez różnicy: chorych czy zdrowych – do życia jest niedopuszczalne z tego choćby wystarczajacego powodu, że prawo każdego człowieka do życia jest święte i nienaruszalne. I nie może o tym decydować jakakolwiek większość w imię jakichkolwiek interesów i racji.
W tym kontekście co najmniej dziwić może – i działać jako ostrzeżenie dla ewentualnych wyborców - postawa m.in. uważającego się za katolika Szymona Hołowni, który w imię szacunku do demokracji twierdzi, że „jeżeli choć jedna osoba nie chce krzyża w szkole, to krzyż należy zdjąć”. A referendum w sprawie dopuszczania tzw. aborcji eugenicznej? Można, a nawet trzeba – mówi Hołownia.
Czytaj także: