Październik spędzam w Neapolu, w jezuickiej wspólnocie tutejszego Wydziału Teologicznego. Z okna mojego pokoju rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na Zatokę Neapolitańską. Przypominają się znane słowa Goethego: „Zobaczyć Neapol i umrzeć”. Wielu, szczególnie mieszkańców Neapolu, rozumie je jako zachwyt nad pięknem miasta, które każdy przynajmniej raz w życiu powinien odwiedzić. Ale jest też inna interpretacja zacytowanego powiedzenia. Otóż Neapol – jako miasto portowe i gęsto zaludnione – bywał siedliskiem różnych chorób zakaźnych. Zdarzało się, że podróżni, handlarze i poszukiwacze przygód pozostawali tu na zawsze, w grobie. Zobaczyli Neapol i umarli… Dziś, w czasie koronawirusa, ta druga interpretacja może robić szczególne wrażenie. Tym bardziej że właśnie wszystkie szkoły przechodzą znowu na nauczanie on-line.
Nie jestem w Neapolu na wakacjach, a poza tym pandemia nie zachęca do chodzenia po mieście, ale wiedziałem, że jedno miejsce chcę nawiedzić na pewno. Grób don Dolindo Ruotolo (1882-1970). W latach 1907-1937 stawał przed Świętym Oficjum jako oskarżony o herezje. Poddawano go nawet badaniom psychiatrycznym. W sumie przez prawie 20 lat był pozbawiony możliwości sprawowania Eucharystii. Pośród tych przeciwności, doświadczając – delikatnie mówiąc – niesprawiedliwych ocen i sądów ze strony kościelnej hierarchii, zachował niezachwianą miłość do Kościoła. Przy grobie widnieją jego słowa, które tę miłość, miłość w wymiarze krzyża, wyrażają: „Zostawiłeś mnie okaleczonego w moim kapłaństwie, o Kościele święty, w ucisku niepokoju; nikt jednak nigdy nie mógł oddzielić mnie od ciebie. Moje kapłaństwo rozkwitło właśnie w strasznej pokorze i niczym bluszcz w setkach rozgałęzień zanurzam się w Twoim wiecznym Kapłaństwie, o Jezu”. Całkowicie zrehabilitowany w 1937 r., obecnie ks. Dolindo jest Sługą Bożym, czyli trwa, choć idzie to bardzo powoli, jego proces beatyfikacyjny.
Paradoksalnie don Dolindo jest bardziej znany w Polsce niż we Włoszech. W kościele, gdzie znajduje się jego grób, są różne ogłoszenia po włosku i po polsku. W grubej, zapisanej księdze z prośbami o wstawiennictwo nie brakuje wpisów w języku polskim. Podczas mojego około półgodzinnego przebywania przy grobie kilka osób też do niego podchodziło i… pukało w marmurową płytę. Jakiś przesąd? Nie! Sam ks. Dolindo powiedział: „Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Także z grobu ci odpowiem: Zaufaj Bogu!”. No to ludzie przychodzą i pukają, by bardziej zaufać Bogu.
Księdza Dolindo bardzo cenił ojciec Pio. Kiedyś widząc grupę wiernych, którzy przybyli do niego z Neapolu, powiedział: „Dlaczego przychodzicie tutaj, jeśli macie ks. Dolindo w Neapolu. Idźcie do niego, on jest święty”. Ponoć innym razem sam ks. Dolindo przybył do o. Pio, chcąc się u niego wyspowiadać. Ale o. Pio nie chciał tego uczynić, gdyż – jak twierdził – ks. Dolindo nie ma grzechów. Warto też wspomnieć o proroctwie Sługi Bożego z Neapolu, jakie w 1965 r. napisał hrabiemu Witoldowi Laskowskiemu na odwrocie obrazka Matki Bożej: „Maryja do duszy: Świat chyli się do upadku, ale Polska, dzięki nabożeństwom do Mego Niepokalanego Serca, uwolni świat od straszliwej tyranii komunizmu, tak jak za czasów Sobieskiego z 20 tysiącami rycerzy wybawiła Europę od tyranii tureckiej. Powstanie z niej nowy Jan, który poza jej granicami heroicznym wysiłkiem zerwie kajdany, nałożone przez tyranię komunizmu”.
Kościół z grobem ks. Dolindo znajduje się w ubogiej dzielnicy. Odrapane, brudne mury okolicznych domów, a przy oknach i na balkonach porozwieszane pranie. Choć trzeba zauważyć, że pod względem dzielnic biedy Neapol jest specyficzny. Można wyróżnić dzielnice bogate i biedne, ale z drugiej strony bieda z bogactwem są przemieszane. Widać to nad Zatoką Neapolitańską, gdzie obok luksusowych willi stoją jakieś dziwne, zaniedbane bloki. Ks. Dolindo z niezwykłym oddaniem i delikatnością opiekował się ubogimi. Niekiedy wystawiał najuboższym recepty na leki, podpisując się: „Doktor Głupia Packa na Muchy”. Ale przede wszystkim uczył biednych i bogatych zaufania Bogu. Modlił się często: „Jezu, Ty się tym zajmij”.