Jeszcze rok temu wielu polityków i komentatorów, nawet na radykalnej centroprawicy, uważało, że wygrana senator Hillary Clinton w amerykańskich wyborach prezydenckich to jedyny ratunek dla Polski i Zachodu. Jej radykalne lewicowo-liberalne poglądy, przymiarki (gdy była ministrem prezydenta Baracka Obamy) do obalenia rządu węgierskiego, aborcjonizm, poparcie dla powszechnej rewolucji homoseksualnej – to wszystko traciło znaczenie wobec różnic kandydatów w sprawie sankcji wobec Rosji i wojny na Ukrainie. Tylko to było ważne, jakby duchowe załamanie cywilizacji europejskiej było nie faktem o dramatycznych konsekwencjach społecznych, a jedynie wrażeniem części opinii publicznej.
Tymczasem orędzie Donalda Trumpa w Warszawie pokazało, że zrozumienie na Zachodzie znajdujemy jedynie u tych, którzy widzą jasno dekadencję Zachodu i chcą się jej przeciwstawić. A o geopolityce w Warszawie prezydent Trump mówił bardzo jednoznacznie. Zapewnił Europę Środkową o świadomości zagrożenia ze strony Rosji, o potrzebie siły dla zachowania pokoju, o swym sprzeciwie wobec używania eksportu energetycznego do przymusu politycznego (czyli po prostu – wobec ekspansji rosyjskiej w Europie). Prezydent USA złożył otwartą ofertę współpracy państwom Europy Środkowej i zachęcił je do budowania efektywnej regionalnej solidarności. Narody Europy Środkowej łączy bowiem oczywista wspólnota losu, obrona cywilizacji chrześcijańskiej (z reguły przez społeczeństwa, przy obojętności rządów), skutki półwiecza komunizmu, opór wobec imigracjonistycznej presji Brukseli i wreszcie notoryczna marginalizacja ze strony władz Unii Europejskiej. I niezależnie od skali współpracy środkowoeuropejskiej jest rzeczą oczywistą, że sama jej możliwość czyni każde z państw naszego regionu silniejszym w relacjach z zachodnimi partnerami. W tym sensie w interesie każdego z naszych państw jest prowadzenie tej współpracy – niezależnie od tego, jak daleko ona zajdzie.
Ale najważniejszym wymiarem wizyty amerykańskiego prezydenta było jego orędzie o stanie cywilizacji Zachodu. Przypomnienie, że nasze najważniejsze wartości to wiara, rodzina, patriotyzm, streszczające się w wołaniu „My chcemy Boga!”. Wszystko to było jasnym potwierdzeniem ignorowanej przez polityków prawdy, że cywilizacja chrześcijańska nie tylko ma prawo do swojej polityki, ale w dzisiejszych warunkach niezbędnie jej potrzebuje. Jej dobrym i konkretnym aktem byłaby więc publiczna deklaracja poparcia ze strony władz Rzeczypospolitej dla decyzji Donalda Trumpa o zablokowaniu finansowania organizacji propagujących aborcyjne dzieciobójstwo. Ale ani ta, ani żadna podobna wypowiedź nie padła. W nastawieniu naszych władz dominuje ciągle myślenie, że cywilizacja chrześcijańska utrzyma się sama. Tymczasem, jak wygląda dzisiejsza Europa, można się było przekonać już na drugi dzień. Hasłem demonstracji towarzyszących szczytowi państw Zachodu było „Witamy w piekle!”. I to nie zmieni się samo.