Różne twierdzenia wysuwane są w celu storpedowania zapowiedzianego na dzień wyborów referendum. Nawet jeśli ich złą wolę widać gołym okiem, i tak warto je przeanalizować.
Po pierwsze, że referendum naruszy zasady tajności głosowania, bo będzie widać, kto odmawia przyjęcia karty do głosowania. Tylko że frekwencję w głosowaniu, nie mówiąc już o jego wyniku, ustala się nie na podstawie kart rozdanych, ale kart wrzuconych do urn, na podstawie oddanych głosów. Z kartą do głosowania każdy może robić co chce.
Natomiast z naruszeniem tajności głosowania mieliśmy do czynienia, owszem, ale w zupełnie innej sytuacji. Tak było w 2013 r., w czasie stołecznego referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta Warszawy. Ówczesna liberalna władza zbojkotowała tamto referendum, podjęte z inicjatywy społecznej. Apele o nieuczestniczenie w nim zmieniły udział w głosowaniu w jawny akt sprzeciwu wobec władzy, będącej pracodawcą tysięcy mieszkańców stolicy lub członków ich rodzin (urzędników, nauczycieli, pracowników komunikacji miejskiej…). I chociaż za odwołaniem prezydent Gronkiewicz-Waltz oddano prawie 95 proc. głosów, chociaż za jej ustąpieniem głosowało więcej mieszkańców Warszawy niż na Platformę Obywatelską w wyborach, które potem się odbyły – wynik, wskutek wymuszonego bojkotu, pozostał niewiążący.
Dziś sytuacja jest zupełnie inna. W referendum można nie uczestniczyć mimo odebrania karty do głosowania, natomiast dziesięć lat temu nie można było iść na głosowanie w czapce niewidce. W ciągu ostatnich lat jedynie dzisiejsza opozycja, broniąc warszawskiej władzy wiceprzewodniczącej Platformy Obywatelskiej, podważała jawność głosowania.
Inny argument wysuwany przez zwolenników opozycji dotyczy bezsporności postawionych w referendum kwestii. Taki argument można by uznać za wprost wymierzony w samą filozofię praw obywatelskich, w potrzebę ich prawnych gwarancji; z faktu bowiem, że nikt otwarcie ich nie kwestionuje, nie wynika, że nie należy prawnie zobowiązać władz do ich przestrzegania.
Rząd Donalda Tuska robił rzeczy, których w kampanii wyborczej nie zapowiadał, począwszy do skrócenia odpoczynku emerytalnego. Referendum w kwestii ochrony państwa przed nielegalną imigracją, ochrony strategicznej własności państwowej, zachowania prawa do odpoczynku emerytalnego jest właśnie dlatego potrzebne, że w przeszłości ochrony tej wielokrotnie brakowało, właśnie wtedy, gdy ugrupowania dzisiejszej opozycji przejmowały władzę.
I wreszcie argument ostatni, że referendum nie ma sensu przeprowadzać, bo skoro opozycja chce je bojkotować, jego wynik, nawet w wypadku masowego społecznego poparcia, może pozostać niewiążący (jak we wspomnianej sprawie odwołania prezydent Gronkiewicz-Waltz). To jeszcze jedno stanowisko wymierzone wprost, tak jak poprzednie, w demokratyczne prawa Polaków. Nawet bowiem gdyby wynik referendum nie był wiążący, pozostanie przecież ważny jako akt opinii publicznej. Będzie głosem Polaków do każdej władzy. Jego wynik wystarczy przymierzyć do poparcia poszczególnych partii. Pozostanie głosem społeczeństwa nie tylko w kwestii kto, ale i jak ma rządzić. I dlatego w tym referendum warto i trzeba wziąć udział.