Naturę Kremla widzi nawet brytyjska lewica. Widzi, bo chce widzieć, w przeciwieństwie do lewicy kontynentalnej, rozpaczliwie zakochanej w swoim odziedziczonym po komunizmie zauroczeniu Rosją. Za tę trzeźwość spojrzenia i przywiązanie do prawdy Albion płaci zresztą dość wysoką cenę. Tak jak korespondent „The Guardian” w Moskwie w latach 2007-2011 Luke Harding, ostatecznie wyrzucony stamtąd na polecenie FSB. Swoje doświadczenia, w tym nękanie przez rosyjskie służby specjalne, opisał w niedawno wydanej – również w Polsce – książce „Mafijne państwo Putina”. Opis to przerażający: regularne włamania, podrzucanie pornografii, usuwanie z komputera zdjęć dzieci, anonimowe telefony. Do tego obraz Rosji jako kraju, który zszedł na polityczne i społeczne manowce, zmierzając ku groźnej dla siebie i świata hybrydzie zła komunistycznego i zła współczesnego.
Ze wspomnianego „Guardiana” pochodzi też ciekawa analiza putinowskich metod propagandowych, przedstawiona na podstawie reakcji Kremla na zabójstwo Borysa Niemcowa. Oto bowiem w ciągu kilku godzin od śmierci polityka rosyjskie władze podrzuciły mediom całe mnóstwo sprzecznych ze sobą wyjaśnień tego, co się zdarzyło. A więc zbrodnia miała mieć związek z faktem, że Niemcow rzekomo zmusił swoją partnerkę do przeprowadzenia aborcji. Zbrodnia miała być powiązana z ukraińskim nacjonalizmem. Miała mieć coś wspólnego z interesami polityka. Albo z jego postawą wobec ataku na redakcję „Charlie Hebdo”.
„The Guardian” komentuje: „To przypomina wyrzucane z bombowca elektroniczne urządzenie, którego celem jest zmylenie nakierowanej na źródło ciepła rakiety. Idea, że są różne wyjaśnienia, różne prawdy, stała się w putinowskiej Rosji filozofią założycielską państwowej dezinformacji. Została zaprojektowana tak, by mogła wpędzać w konfuzję szukających prawdy. Służą temu zawsze liczne
PR-owskie wrzutki. Celem tej taktyki jest stworzenie tak wielu konkurujących ze sobą narracji, jak to tylko możliwe. W rezultacie powstaje hermeneutyczny chaos, który pozwala umknąć prawdzie”.
Brytyjski dziennik przypomina, że jest to taktyka pochodząca wprost z podręcznika KGB z lat 70. XX wieku. Jej główna zasada mówiła: wykreuj tak wiele narracji, by prawda mogła pozostać ukryta. Jak to ujmuje Margarita Simonian, redaktor naczelna finansowanej przez państwo telewizji Russia Today: „Nie ma obiektywizmu, są tylko różne próby zbliżenia się do prawdy, w wykonaniu tak wielu podmiotów, jak to tylko możliwe”. „To relatywizm przekształcony w broń” – oceniają Brytyjczycy.
System państwowej dezinformacji ma poważne skutki społeczne. Rozmywając to, co zwykliśmy określać jako prawdę, władza rozbija społeczeństwo, niszczy potencjał wspólnoty buntu. Każdy zostaje sam na sam z Kremlem. I każdy w końcu dochodzi do nihilizmu. Na co odpowiedzią, zwłaszcza ze strony dziennikarzy, może być tylko upieranie się, że rzeczywistość istnieje, że są fakty, których nie da się rozmyć. Niestety, w warunkach rosyjskich to postulaty nie do zrealizowania.
Tak działa Kreml. Czy jednak w Polsce nie zaczyna być podobnie? Spójrzmy np. na sprawę Smoleńska i zauważmy, z jaką ochotą media rządowe podchwytywały każdą marginalną, nieistotną opinię, np. tę o helu czy też o bombie próżniowej. I z jaką gorliwością wprowadzały do obiegu jawne kłamstwa, np. to przypisujące pilotom słowa: „jak nie wyląduję, to mnie zabiją”. Ale w tym kierunku idą nie tylko media. Podczas ostatniej konferencji prasowej wojskowi prokuratorzy znów zasugerowali, że gen. Andrzej Błasik był w kokpicie, choć dowodów na to nie mają żadnych. Widać i oni starają się kreować chaos.
Nie pozwólmy więc, by państwowa dezinformacja zapanowała w Polsce. Szukajmy prawdy. Nawet jeśli wymaga to sporego wysiłku.
Jacek Karnowski |