Dzieci oszalały na punkcie małych dysków-wirniczków na łożysku, którymi można obracać w palcach.
Jedni eksperci mówią, że zabawka pozytywnie wpływa na koncentrację i jest odpowiednia dla osób z ADHD czy autyzmem, inni przeciwnie: że jeszcze bardziej dzieci nakręca. Prawda jest więc pewnie pośrodku i zabawka nie wpływa na użytkowników ani dobrze, ani źle, tylko robi to, co zabawka ma robić: bawi.
Za bardzo byśmy chcieli wszystko „upraktycznić”, „uedukacyjnić”. A niechże to dziecko wreszcie się po prostu pobawi – bez przemycania mu dodatkowych „plusów dodatnich”. A producenci niech nie wymyślają kolejnych edukacyjnych argumentów za kupnem gadżetów.
Tym bardziej niech nie wymyślają ideolodzy – że w kociakach Hello Kitty, kucykach Pony i ludzikach Lego drzemie szatan, a jego najnowszym narzędziem są rzeczone fidget spinnery. Bo na takiej samej zasadzie powinniśmy zakazać numerów telefonicznych zawierających sekwencję cyfr 666, w najlepszym razie je bojkotować, a zakupów nie robić przypadkiem w Lewiatanie.
Nazajutrz po tym, jak przeczytałam alarmujący tekst o „szatańskich spinnerach”, moja córka przyszła ze szkoły z… własnoręcznie zrobionym na plastyce spinnerem i… relacją z lekcji religii: „Wiesz mamo, Trójca Święta jest jak spinner: jak jest Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty, to wszystko się kręci, jak należy” – zakończyła swój wykład. To przemówiło do mnie bardziej niż straszenie diabłami.
A spinner jest do kręcenia. I już.