Gdy kilka lat temu wkroczyły telefony komórkowe, w pedagogice pojawił się nowy, specyficzny obszar zainteresowania. Był nim cyberbullying, czyli ‘cyberprzemoc’. Najczęściej wskazuje się, że jest to korzystanie „z technologii komunikacyjnych intencjonalnie (…) i czynienie szkody emocjonalnej adresowanej wobec innych. Ofiara takich aktów może nie być świadomą, kto jest agresorem, w połowie przypadków ofiara zna agresora”.
Gdy w pierwszej dekadzie XXI w. prof. Jacek Pyżalski podejmował badania na ten temat, głównym problemem były agresywne SMS-y. Czasem pojawiały się wzmianki dotyczące potajemnie zrobionych zdjęć, które nagle zostały wykorzystane, aby skompromitować daną osobę.
Z perspektywy rzeczywistości szkolnej doskonale pokazują to sceny z filmu „Coming of age” (w polskiej wersji „Szkoła uczuć”). Wizerunek głównej bohaterki filmu, córki lokalnego pastora, został złączony ze zdjęciem roznegliżowanej modelki; w produkcji potrzebna była tylko grupa osób oraz sala komputerowa. Dzisiaj cyberprzemoc może być dziełem zaledwie jednej osoby, która w ciągu paru minut jest w stanie dokonać „synchronizacji” zdjęć i udostępnić je na portalu społecznościowym.
Lekarstwem na cyberbullying nie jest z całą pewnością konfiskata telefonów. Odłączenie internetu również nie wchodzi w grę, wszak służy on często do bardzo pozytywnych działań. Papież Franciszek podkreśla, że żyjemy w czasach, w których niespodziewanie wyłonił się nam cyberkontynent i to w nim żyją coraz częściej nasze dzieci. Może stanowić niezwykle inspirującą płaszczyznę. Dla niedojrzałej osobowości jest on jednak przede wszystkim zagrożeniem, pojawiającym się w momencie, w którym rodzice godzą się, by o wychowaniu ich dzieci decydowali eksperci.
To właśnie wyobraźnia winna towarzyszyć rodzicom pakującym do dziecięcego plecaka telefon: Czy jest on naprawdę niezbędny? Czy wiem, co znajduje się w telefonie mojego dziecka? Kto wychowuje moje dziecko – nadal ja czy wirtualni znajomi?