Paradoksalnie też, choć wpływ mediów na nasze życie rośnie, to jednocześnie każde z nich ma dotkliwe poczucie własnej słabości. Telewizje, których namnożyły się setki, walczą już nie o miliony, ale o setki tysięcy widzów. Największy polski dziennik opiniotwórczy sprzedaje dziennie 215 tysięcy egzemplarzy, z czego zapewne połowę – w urzędowej prenumeracie. Skacząc po stacjach radiowych – a większość z nich, przynajmniej w stolicy, jest uderzająco do siebie podobna, wyjąwszy chwalebny przypadek Radia Warszawa 106,2 FM – zastanawiam się, czy aby nie jestem jedynym ich słuchaczem. I tak jest na każdym polu.
Za tym idzie oczywiście słabość ekonomiczna mediów, co – paradoksalnie – jeszcze bardziej zwiększa ich jednolitość ideową. Media stają się ekonomicznie coraz bardziej zależne od władzy, nie mają też środków na wytwarzanie oryginalnych treści. Podają więc informacje albo za agencjami, albo za tymi kilkoma ośrodkami, które jeszcze stać na wysyłanie reporterów na miejsce zdarzeń, na przeprowadzanie wywiadów. Niby mamy więc wielość ośrodków nadawczych, ale ich bliźniacze do siebie podobieństwo oddala nadzieje na większy pluralizm.
Coraz mniej w naszym życiu wspólnych doświadczeń. Z rzadka jesteśmy w stanie omówić z innymi obejrzany poprzedniego dnia film czy też program rozrywkowy, z tego prostego powodu, że każdy ogląda co innego. Zapewne niedługo zetkniemy się z młodymi ludźmi, którzy nigdy nie słyszeli o Panu Wołodyjowskim, ponieważ ich rodzice, natykając się na Hoffmanowską Trylogię, natychmiast przełączają kanał. Przekazywanie wspólnego dla Polaków kodu kulturowego kolejnym pokoleniom staje się coraz bardziej fikcją, tym bardziej że akurat nasz świat mediów nie poczuwa się do żadnych obowiązków narodowych, nawet 11 listopada czy 3 maja.
Inna jest sytuacja krajów silnych, dominujących także kulturowo, takich jak Wielka Brytania czy Niemcy, mających naturalną siłę przyciągania, także swoich obywateli, a inna słabej, zniszczonej duchowo przez komunizm Polski. W tej sytuacji musimy szczególnie dbać o to, co nas łączy, a więc zwłaszcza pilnować edukacji szkolnej, teoretycznie gwarantującej, że wciąż pozostaniemy wspólnotą. Nie jest z tym najlepiej, bo jak się ostatnio dowiedziałem, uczniowie opuszczający liceum nigdy nie zetknęli się np. z postacią i twórczością Mikołaja Reja! A mówimy o człowieku, który ukuł frazę, że „Polacy nie gęsi i swój język mają”.
W trosce o zachowanie elementów nas łączących nie możemy też żałować sił dla obrony Kościoła, instytucji nie tylko religijnej, lecz także narodowej. Trafnie sformułował ten postulat prof. Andrzej Zybertowicz, stwierdzając, że polski patriota – nieważne, czy wierzący – wie, że trwanie silnego Kościoła służy ojczyźnie. Jako trzeci element prowspólnotowy wskazać należy odbudowę silnych mediów publicznych; tak silnych, by stały się ośrodkiem konsolidującym kulturę we wszystkich jej wymiarach.
Pamiętajmy o tym wszystkim, gdy słuchamy zapewnień obecnej władzy o woli budowy silnej Polski. Praktyka ostatnich lat tym deklaracjom przeczy. Możemy wydać miliardy na armię, a i tak – bez silnej, łączącej kultury – będziemy słabi jak liliput.
Jacek Karnowski |