Donald Tusk po ogłoszeniu referendum (o którym pisałem już tydzień temu) oznajmił, że „uroczyście unieważnia to referendum, referendum nieważne w najgłębszym i najszerszym znaczeniu tego słowa”. Formuła „referendum nieważnego w najszerszym znaczeniu tego słowa” nie pozostawia żadnych złudzeń. To nie metafora. Referendum, w którym będziemy brać udział, jest według Tuska nielegalne jak na przykład moskiewskie referendum o odłączeniu okupowanego Krymu od Ukrainy. Tylko czy dla Tuska Państwo Polskie jest jeszcze ważne i legalne?
To nie pierwszy taki wyskok przywódcy opozycji. Kiedy kierowałem Sejmem, Tusk wzywał swych posłów do nieuczestniczenia w głosowaniach parlamentarnych. Wykorzystując zupełnie naturalne w każdej społeczności dwu-, trzyprocentowe absencje (więc nieobecność kilku posłów, proporcjonalnie porównywalną z chorobą jednego ucznia w klasie szkolnej), ogłaszał, że to rząd ma w Sejmie zapewnić sobie frekwencję i opozycja, głosując, nie ma zamiaru potwierdzać, że stanowi mniejszość. Ten akt rozbuchanej, antypaństwowej samowoli najzwyczajniej łamał prawo. Prawo parlamentarne, Regulamin Sejmu RP (mający w polskim orzecznictwie konstytucyjnym rangę równą ustawie), stwierdza wyraźnie w art. 7 ust. 4, że do „podstawowych obowiązków posła należy w szczególności (1) udział w głosowaniach podczas posiedzeń Sejmu i w komisjach sejmowych [oraz] (2) stosowanie się do wynikających z Regulaminu Sejmu poleceń Marszałka Sejmu”. Ale co Tuska obchodzi prawo?! Jak mówił w „Potopie” banita Ranicki: „Zbierzem sobie partię, towarzysze mili, i niech nas wszystkie trybunały ścigają!”. Tusk zebrał sobie partię, miał niezłą pozycję w sondażach i w nosie sejmowe regulaminy. Demokracja! Opozycja demokratyczna!
W tym miejscu moja irytacja i ironia poszła już za daleko. Niech sobie Donald Tusk peroruje o demokracji, ile chce, różne rzeczy w jej imię robiono. Ale autoryzowanie przez Tuska notorycznych postkomunistów jako „opozycji demokratycznej”, nazywanie wspólnej z nimi walki o władzę tym konkretnym historycznym mianem, to bluźnierstwo wobec historii Polski, walki opozycji lat 70. z systemem komunistycznym i wszystkich, których ta walka kosztowała wolność, zdrowie, a niekiedy życie.
Gdy zwróciłem uwagę, że Tusk dziś „unieważnia” referendum, jutro będzie „unieważniał” wybory (co zresztą sugeruje od prawie dwóch lat), jego obrońcy zaczęli powtarzać, że przecież Tuskowi chodzi jedynie o to, że referendum nie będzie ważne, jeśli nie weźmie w nim udziału większość uprawnionych. Takie opinie to jedynie wynik ignorancji i mylenie pojęć podstawowych: ważności referendum i wiążącego charakteru jego wyników. Ale Tusk w swej deklaracji się nie pomylił. On unieważnia instytucję Państwa Polskiego, prawo i oczekiwania Polaków, którzy w tym referendum chcą wystąpić w obronie strategicznych przedsiębiorstw dla państwa, w obronie granic Rzeczypospolitej i praw Polek do należnego odpoczynku emerytalnego.