Uroczystości nie towarzyszyła wyjątkowa oprawa. Na scenie pojawili się wszyscy artyści, ale reżyser Robert Gliński powiedział na wstępie tylko to, co trzeba, zręcznie unikając patosu. Kiedy na ekranie zaczęły się pojawiać pierwsze sceny, moje zdziwienie – chyba nie tylko moje – było wielkie: jest dobrze, jest bardzo dobrze! Poznajemy Alka, Zośkę i Rudego. Młodzi aktorzy – zupełnie nieznane, ale bardzo charakterystyczne twarze – kreują wyraźne postaci. Szczególnie Zośka i Rudy. Alek jakby trochę ginie na drugim planie. Są ich zwierzchnicy, są rodzice, są narzeczone. Zaczynamy ich lubić, by po godzinie traktować ich jak swoich przyjaciół z podwórka. Całości dopełnia bardzo staranna praca scenografów, a ulice Lublina do złudzenia przypominają stolicę czasów wojny.
Im dalej z akcją, tym bardziej doceniamy pracę charakteryzatorów, utwierdzamy się w przekonaniu, że reżyser umiejętnie prowadzi aktorów, a operator świetnie gra światłem. Dobry montaż sprawia, że akcja nabiera tempa. Tak jak w książce Aleksandra Kamińskiego. Widzowie płaczą – i to nie tylko panie. Czasem odwracają twarze, nie mogąc oglądać tak wielkiego cierpienia, jakiego doświadczyli bohaterowie. Sceny katowania Rudego na gestapo naprawdę robią wrażenie! Nie wiem, czy nie są zbyt mocne.
Zakończenie jednak rozczarowuje. Dla mnie jest zbyt przypadkowe: śmierć Zośki, choć nie była tak okrutna jak Rudego, była równie bohaterska, mimo że chłopak zginął od zabłąkanej kuli. W filmie wyszło to źle. Wolałbym patos w stylu kina rosyjskiego lub amerykańskiego albo bardziej symboliczny, jak z epoki kina moralnego niepokoju.
Ale to wszystko nie uzasadnia krytyki, że film jest antypolski, antyharcerski i antyinteligencki. Dlaczego ktoś zapowiadał nawet jego bojkot? Nie ma w nim nic z tego, o czym czytałem. Nie ma scen ociekających seksem, żadnego podtekstu homoseksualnego, o czym głośno było przed rokiem, nie ma zdrady ideałów. Jest za to wspaniała postawa odpowiedzialności za bliskich i za ojczyznę, jest patriotyzm.
Jasne, że film jest pewnego rodzaju skrótem. Wie o tym każdy bardziej wyrobiony widz, bo zawsze coś dla dobra całości trzeba wyrzucić. Komuś film wyda się może zbyt współczesny – ale jeśli walczymy o dusze młodych, to musimy mówić do nich dzisiejszym językiem, także filmowym! Bohater, aby był autentyczny, musi być wielowymiarowy. Reżyser, jak w oryginale, pokazuje, że każdy trudny wybór kosztuje – ale że są sytuacje, które wymagają jednoznacznych postaw. I to wszystko w filmie jest!
Krzysztof Ziemiec |