Jest więc nadzieja, że Zachód dostrzeże prawdziwą naturę rosyjskiego imperializmu, że nie popełni błędu z roku 2008, gdy przymknął oko po agresji Moskwy na Tbilisi. Już dziś można mówić o jakościowej zmianie: państwa Unii Europejskiej, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, reagują i solidarnie, i zdecydowanie. W tym ujęciu Putin bardzo dużo ryzykuje i możliwe, że stoi u progu swojej największej klęski. Problemem Zachodu nie jest bowiem brak narzędzi, którymi można utemperować Moskwę, ale niechęć do ich stosowania. Wystarczy konsekwentna polityka amerykańska zmierzająca do obniżenia cen surowców (wygaszanie konfliktów regionalnych, zwiększanie wydobycia przez sojuszników, poszukiwanie nowych złóż), by doprowadzić budżet Rosji do zapaści. Wystarczy, by USA nie porzucały całkowicie strefy postsowieckiej na rzecz Pacyfiku, by zmusić Moskwę do defensywy. Wystarczy, by Unia wymagała od Moskwy równego traktowania starych i nowych członków wspólnoty, by uniemożliwić grę na podział Europy.
Sprawa krymska będzie miała poważne skutki również na polskim gruncie. Warto obserwować rażącą wręcz różnicę zachowań między premierem a prezydentem. O ile Donald Tusk – bliski Berlinowi – sięga po alarmistyczne tony, o tyle Bronisław Komorowski – od dawna kojarzony z patrzeniem na wschód – uspokaja i tonuje, a nie potrafi przy tym ukryć bólu z rozwoju sytuacji, z upadku Janukowycza. Aktywizm Tuska jest zresztą, moim zdaniem, podyktowany tyleż koniecznością dziejową oraz linią niemiecką, ile nadzieją na odzyskanie choć części straconego poparcia. I plan ten może się powieść, zwłaszcza przy mediach, które nie wypominają i nie wypomną uprzednich romansów z Putinem, także tych skierowanych przeciwko śp. Lechowi Kaczyńskiemu. Z drugiej strony, powrót atmosfery realizmu, potwierdzenie tez głoszonych przez opozycję od lat oraz społeczne zapotrzebowanie na silnego lidera może dać premię Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ten ostatni od początku kryzysu trzyma się spokojnej, ale wyrazistej linii, i z pewnością presja z tej strony również zmusza rząd do działania. W obliczu tak brutalnych zachowań Putina trudno też będzie obozowi rządowemu straszyć Polaków „antyrosyjską” opozycją.
W swoistej pułapce znaleźli się nie tylko politycy Platformy, lecz także jej zaplecze medialne. Przez lata przekonywali, że Putin zasługuje przynajmniej na szansę. Od 10 kwietnia 2010 roku z jeszcze większym zapałem szukali dowodów na europejskość i ucywilizowanie rosyjskiego przywódcy. Obowiązywała teza: im Rosja mniej groźna, bardziej obliczalna, wręcz przyjazna, tym mniej prawdopodobny jest zamach w Smoleńsku. Dziś oni wszyscy zmieniają ton, na razie pozostawiając katastrofę TU-154M na marginesie. Ale pytanie wróci: skoro główny lokator Kremla działa zgodnie z logiką KGB-owską i imperialną, skoro upokorzony sięga po agresję i depcze reguły, to znaczy, że był i jest zdolny do wszystkiego. Jestem ciekaw, jak z tego dylematu wybrną ludzie, którzy tyle zainwestowali w „pojednanie polsko-rosyjskie”, które miało wyrastać „z krwi ofiar tragedii smoleńskiej”.
Jacek Karnowski |