Kluczborski szpital nie znalazł internisty, choć oferował 15 tys. zł pensji i służbowe mieszkanie. Z braku lekarzy szpital musiał zamknąć czasowo oddział, bo został na nim sam ordynator. Czy więc wynagrodzenia lekarzy są tak dramatycznie niskie, jak słychać podczas protestów rezydentów? Dyrektor szpitala w warszawskim Międzylesiu nie znalazł przecież lekarza rezydenta na 24-godzinny dyżur za 2,4 tys. zł.
Te skrajności pokazują choroby polskiej służby zdrowia, których nie wyleczy dosypywanie pieniędzy do niewydolnego systemu. Chociaż w ubiegłym roku dorzucono do niego z budżetu rekordową sumę 8 mld zł, a rok wcześniej 6 mld zł, to przecież nie czekamy krócej w kolejce do kardiologa albo endokrynologa, na rezonans magnetyczny czy na operację zaćmy.
Wykształcenie doświadczonego lekarza to niemal 10-letni proces. Państwo polskie inwestuje w kosztowną edukację, ale specjaliści wyjeżdżają potem do pracy w europejskich czy amerykańskich klinikach. Średnia wieku lekarza specjalisty w Polsce to 55 lat! Tydzień temu dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia na Uczelni Łazarskiego postawiła na naszych łamach tezę, że studia medyczne powinny być odpłatne albo oparte na systemie stypendialnym z warunkiem deklaracji pracy w Polsce przez określony czas. Innego wyjścia nie ma.
Część mało popularnych specjalizacji wymiera. Poprzedni minister zdrowia od lipca minionego roku wprowadził wyższe wynagrodzenia dla rezydentów specjalizujących się m.in. w chirurgii onkologicznej, neonatologii czy geriatrii. Jednak te rozwiązania to jedynie kosmetyka. Nie ma co się łudzić: najlepszy minister zdrowia, a za takiego uważany był dr Konstanty Radziwiłł, na większe zmiany w obecnym systemie nie może sobie pozwolić. Służby zdrowia nie zreformuje też nowy minister prof. Łukasz Szumowski, choć, jak poprzednik, jest świetnym lekarzem, żyje w poszanowaniu najwyższych wartości i kilka lat temu podpisał „Deklarację wiary”.
Decydentem jednak jest partia rządząca. Prawdziwa reforma służby zdrowia to pewność ogromnych wydatków i niższych słupków popularności. Byłaby niczym przewrót kopernikański. Nie opłaca się nie tylko rządzącemu ugrupowaniu. Także firmom farmaceutycznym czy korporacjom medycznym wprowadzającym nowe terapie w leczeniu chociażby chorób nowotworowych. Nie bez powodu zyski w tych dziedzinach porównuje się z profitami w przemyśle zbrojeniowym. Środowisku medycznemu nie zależy na reformie służby zdrowia. Jeśli reforma miałaby być przeprowadzona, to potrzeba nie tylko woli polityków, ale resortu nieuwikłanego w powiązania, gotowego pójść na zderzenie ze swoim środowiskiem. Prawda jest brutalna, wbrew maksymie: „Lekarzu, ulecz się sam”, czy służbę zdrowia uleczy kolejny sławny lekarz na fotelu ministra? Wątpliwe.