19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Prawda i kreacja

Ocena: 0
2415
Bronisław Komorowski jest już „byłym prezydentem”. Kończy kadencję smutny, sfrustrowany, chwilami jawnie obrażony. Na wszystkich wokół: sztabowców, przyjaciół, przeciwników, zwykłych wyborców. Trudno się dziwić: gdy głowa państwa kończy urzędowanie po dwóch kadencjach, kończy spełniona, bo przecież więcej w polskiej polityce osiągnąć nie można. Gdy misja prezydenta zostaje przerwana po pięciu latach, poczucie klęski jest nie do uniknięcia.

Tym bardziej że Komorowski pozostawia po sobie dziedzictwo wątpliwe, zamazane i niewyraźne, sugerujące jakąś dziwną hybrydowość. Jego poprzednicy, pomimo wszystkich kontrowersji, byli „jacyś”: Lech Wałęsa symbolizował zwycięską, przynajmniej na poziomie symbolicznym, rewolucję, która nie umiała poradzić sobie z odbudową państwa i własną skomplikowaną przeszłością. Aleksander Kwaśniewski był „czystym” typem działacza komunistycznego strojącego się w nowych warunkach w piórka zachodniego socjaldemokraty. Lech Kaczyński uosabiał etos i nadzieje Polski niepokornej, patriotycznej, wiernej przesłaniu przodków. Andrzej Duda podobnie: jest prawicowcem niemal doskonałym, do tego politykiem idealnie wręcz pasującym do epoki premiującej zgrabne, atrakcyjne wizerunki.

Na tym tle Komorowski wypada bardzo blado. Być może dlatego, że choć jako prezydent chwilami niezwykle silnie dominował w życiu politycznym, to rzadko tak naprawdę był sobą. Był raczej kreacją. Z wierzchu katolicką, narodową, tradycyjną, a w środku nader często konformistyczną wobec ośrodków realnej władzy w kraju i za granicą. Eksponował, albo pozwalał innym eksponować, nadaną mu dawno temu, od lat już martwą etykietkę „konserwatysty”, a jednocześnie nie stawiał żadnej tamy inżynierii społecznej. Chętnie podpisywał agresywne ustawy: tę o ratyfikacji konwencji antyrodzinnej i tę o in vitro. Gdyby starczyło czasu, podpisałby i inne. Akcentował kwestie bezpieczeństwa, wysuwając je na pierwszy plan, ale jednocześnie udzielał na zagrożenia kiepskich odpowiedzi. W tym kontekście będzie mu pamiętane celebrowanie związków z WSI (jako jedyny poseł PO głosował przeciwko rozwiązaniu tych postsowieckich służb). Miał niejasny stosunek do Rosji, której agresywne zamiary niby widział, ale zawsze reagował za późno, kilka kroków za wydarzeniami. Choć kryzysów na Wschodzie nie brakowało, ani razu nie podjął się roli międzynarodowego lidera organizującego kontrakcję. Wybierał asekuranctwo. Z kolei w odniesieniu do Niemiec w ogóle zdawał się nie dostrzegać żadnych zagrożeń. Na wszystkie problemy miał jedną odpowiedź: więcej Unii Europejskiej, więcej integracji. A to odpowiedź od dawna jawnie fałszywa, chwilami wręcz dla Polski niebezpieczna, bo struktury unijne też ulegają presji naszych potężnych sąsiadów; nie zawsze zwiększają bezpieczeństwo, za to często fałszują obraz.

Owszem, są sprawy, które należy zapisać mu na plus. Potrafię wymienić dwie. Najpierw, pod wpływem głodówki działaczy „Solidarności”, zaangażował się, częściowo skutecznie, w obronę nauczania polskiej historii w szkołach średnich. Później zmusił śląską PO do zawieszenia współpracy z separatystami z Ruchu Autonomii Śląska (gdy przegrał wybory, PO szybko zawiązała koalicję z RAŚ). To były ważne gesty, ale niestety jedyne: poza tym potrafił nie wymienić słowa „Niemcy” podczas obchodów wyzwolenia KL Auschwitz, budował pomnik bolszewikom w Ossowie, firmował świętowanie 3 maja w kolorze różowym i pod czekoladowym orłem, zrównywał niemieckiego oficera, który próbował zabić Hitlera, z naszą Armią Krajową.

Może ta prezydentura była tak niejasna, ponieważ wyrastała ze Smoleńska? Czy gdyby nie doszło do tragedii 10 kwietnia, Bronisław Komorowski w ogóle zostałby prezydentem? Kampania 2010 roku przebiegała w bardzo szczególnej atmosferze, w kontekście śmierci i także strachu. Komorowski wygrał, ale w 2015 roku zobaczyliśmy, że w normalnej kampanii, która pozwala spokojnie przyjrzeć się kandydatom, poległ – i to pomimo atutu, jakim jest sprawowanie urzędu. I mimo poparcia establishmentu.

Polaków można skutecznie „zaczarować”, a nawet zwieść. Można przez długie lata brylować w sondażach, nie mówiąc nic istotnego. Można uprawiać politykę lewicową, prezentując się jako polityk prawicowy. Bo Polacy bardzo często zadowalają się pozorami i za wszelką cenę unikają konfliktów. Ale jednocześnie, gdy uznają, że robi się duszno i potrzebna jest zmiana, nic ich nie powstrzyma. Ani dziesięć telewizji, ani nawet stu Karolaków.

Jacek Karnowski
Autor jest redaktorem naczelnym tygodnika wSieci

Idziemy nr 32 (515), 9 sierpnia 2015 r.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter