Przypatrując się wielu pobożnym katolikom, można odnieść wrażenie, że wiara tak ich męczy, nakłada na nich takie kajdany i wyrzeczenia, iż nie ma już mowy o jakimkolwiek angażowaniu się poza to, co konieczne. Najwyższą formą aktywności pozazawodowej i pozarodzinnej takich zmęczonych, steranych życiem katolików są płomienne rozmowy o polityce przy niedzielnym obiedzie. Ale są też i tacy, którzy podczas takich spotkań rodzinnych czy w gronie znajomych od razu mówią: nie będziemy rozmawiać o polityce, żeby się nie pokłócić. I tak oto ta bardzo ważna sfera naszego życia, jaką właśnie jest polityka, traktowana jest przez ludzi wierzących jako zło konieczne, które należy tolerować, ale jak najmniej się w nie angażować. Jednak rzeczywistość i doświadczenie pokazują, że nie ma nic bardziej mylnego.
„Pełne zainteresowanie polityką należy do praktycznego chrześcijaństwa” – to słowa pierwszej kobiety, która weszła do austriackiego parlamentu z partii chrześcijańsko-społecznej, błogosławionej Hildegardy Burjan, zwanej „sumieniem parlamentu”. W tym roku minęło pięć lat od jej beatyfikacji w katedrze św. Szczepana w Wiedniu, a niedawno została odsłonięta tablica upamiętniająca błogosławioną posłankę i radną w wiedeńskim ratuszu. To bardzo ciekawa postać, uważana w swoich czasach – czyli w pierwszej połowie XX wieku – za feministkę, która potrafiła łączyć obowiązki żony, matki, posłanki i działaczki społecznej. Była nawet założycielką apostolskiej wspólnoty sióstr Caritas Socialis, działającej po dziś dzień.
Hildegarda Burjan, która zmarła w wieku 50 lat, zaangażowała się w politykę osobiście właśnie po to, aby mieć realny wpływ na kształtowanie pozycji kobiet we własnym kraju: pracujących matek, wykorzystywanych robotnic, a także na edukację dzieci. Nie narzekała na ciężki los kobiety – a wówczas kobiety nie miały nawet ułamka tych co obecnie swobód i możliwości kreowania rzeczywistości, w której żyją – tylko angażowała się. Zamieniała mówienie, narzekanie, gderanie – niestety dość częste cechy katolików znad Wisły – na działanie. Nie wykłócała się na łamach prasy (wtedy jeszcze nie było mediów społecznościowych) z koleżankami posłankami z partii socjalistycznej – było ich wówczas siedem, podczas gdy ona jedyna kobieta z partii chrześcijańskiej – tylko małymi krokami przeprowadzała konkretne zmiany.
Na szczęście w pokoleniu młodych, dorosłych Polaków coraz więcej świadomych katolików bierze sprawy w swoje ręce i idzie na sejmową mównicę, zbiera podpisy pod referendum, organizuje inicjatywy obywatelskie, mimo że często słyszy w swoich środowiskach: „Po co marnujecie czas, przecież i tak wyrzucą wasze petycje do kosza”. Ale to właśnie dzięki takim osobom, co to „marnują” swój czas, angażując się bezpośrednio lub pośrednio w politykę, polskie dzieci z przedszkola jeszcze nie są poddawane edukacji seksualnej przez drag queens, jak ma to miejsce w USA, a ludziom cierpiącym na demencję czy chorobę Alzheimera nie odcina się dostępu do pożywienia wbrew ich woli, co w ostatnich tygodniach próbuje się przeforsować w Kanadzie.
Brak zaangażowania, ów tumiwisizm, zawsze odbije się czkawką. Bo to, co dotyczy nas wszystkich jako ogółu, dotyczy również każdego z nas z osobna. Kto dziś zna nazwiska austriackich socjalistek z czasów Hildegardy, głoszących nośne, modne hasła? Nikt. A imię Hildegardy Burjan zapisało się nie tylko w życiu politycznym i społecznym Austrii, ale również, a może przede wszystkim, złotymi zgłoskami w niebie.