W tym roku Światowy Dzień Chorego przeżywamy w perspektywie nadziei, która w przypadku i chorego, i niosącego mu ulgę w cierpieniu jest elementem kluczowym. Trzeba by jednak rozróżnić nadzieję chrześcijańską od czysto ludzkiej, będącej niejednokrotnie mirażem czy projekcją naszych oczekiwań. Prawdziwa nadzieja opiera się na fundamencie, którym jest Jezus Chrystus. Skoro w nadziei już jesteśmy zbawieni, jak mówi św. Paweł, to jakaż to wielka i nieporównywalna z niczym nadzieja, którą mamy nieść każdemu, a zwłaszcza choremu na ciele czy na duszy!
Często to osoby chore uczą nas nadziei, wytrwałości, współczucia, męstwa. Chorzy, zarówno ci, którzy z pogodą ducha przyjmują cierpienie, jak i ci, którym trudno się z nim pogodzić, wykazują się postawą bardziej heroiczną od tych, którzy się nimi opiekują. Chociaż mamy nieraz większe współczucie wobec opiekunów – przemęczonych i z miłością troszczących się o chorych. Ale to właśnie człowiek chory musi się niejako obnażyć i oddać w ręce drugiego, zdać na jego pomoc, humory, uwagi. To nie przypadek, że podczas Mszy papieskich czy audiencji u papieża osoby chore i niepełnosprawne mają miejsce w pierwszym rzędzie. Nie tylko po to, by będąc na wózkach, lepiej widziały Ojca Świętego, ale przede wszystkim dlatego, że chorzy są „skarbem Kościoła”, jak mówił św. Jan Paweł II. I zarazem wyjaśniał: „Świat bez ludzi chorych – choć to zabrzmi może paradoksalnie – byłby światem uboższym o przeżycie ludzkiego współczucia, uboższym o doświadczenie nieegoistycznej, niekiedy wręcz heroicznej miłości”.
W styczniu odeszła do Pana moja koleżanka. Chorowała na raka i w ostatnich miesiącach zdana była całkowicie na pomoc innych. Leżała, mogła poruszać tylko jedną ręką, a dla każdego miała taki uśmiech, że w domu i szpitalu odwiedzały ją tłumy. Do końca miała nadzieję. Ostatnie słowa, jakie do mnie napisała, brzmiały: „Wszystko w rękach Boga”. Nie czułam nigdy, że to ja jej pomagam, ale – że to ona pomaga mnie. Bo choroba terminalna zmienia całe otoczenie chorego. Ujawnia w ludziach pokłady miłości, wrażliwości, bezinteresowności i innego spojrzenia na to, co w życiu naprawdę ważne i cenne.
W czasie choroby koleżanki dostrzegłam wyraźnie potrzebę towarzyszenia rodzinie chorego, by najbliżsi nie zatracili się w rozpaczy. Kiedy osoba, która odchodzi, jest już z tym pogodzona, rodzina zazwyczaj jeszcze nie jest, co utrudnia choremu przygotowanie się do przejścia. I tu ważną rolę mają kapelani szpitalni. Mama mojej koleżanki przetrwała jej odchodzenie dzięki księdzu, który opieką duchową objął nie tylko chorą, ale i jej najbliższych. To on wlał w ich serca nadzieję, że chora jest przygotowana na spotkanie z Panem, i przekonał, żeby dziękowali Bogu za dar jej życia.
Warto tu przytoczyć słowa św. Jana Pawła II do księży: „Pamiętajcie, że to chorzy są waszymi największymi pomocnikami, największymi sprzymierzeńcami. Ich pomoc nie jest widoczna na zewnątrz – do tego są niezdolni – ale ofiara, którą składają z cierpienia, modlitwa, która z tej ofiary płynie, więcej wam daje niż jakakolwiek inna ludzka pomoc czy też aktywność”.