Daleki jestem od twierdzenia, że rządy Prawa i Sprawiedliwości to pasmo samych dobrych dla wszystkich, skutecznych i dalekowzrocznych działań. Nie zmienia to jednak faktu, że nie ma dziś w Polsce dla partii Jarosława Kaczyńskiego realnej alternatywy. Cytując urzędującego w Brukseli klasyka: obecnie nie ma z kim przegrać.
No bo z kim? Z Platformą Obywatelską i .Nowoczesną, które same siebie zredukowały do potępiania w czambuł, w imię bycia „totalną opozycją”, wszystkiego, co firmowane jest znakiem PiS-u? Z na siłę wymyślającym kolejne racje dla swojego istnienia Komitetem Obrony Demokracji? Z nieformułującymi – jak PO i .N – żadnych sensownych postulatów, za to mającymi poparcie wielkości błędu statystycznego Lewicą i PSL? To ma być przeciwwaga dla PiS? Chciałoby się powiedzieć: litości! Na dodatek aktyw wszystkich tych partii – bo KOD tylko formalnie nie jest partią – ma na zmianę tego stanu rzeczy tylko jeden samobójczy pomysł: więcej tego samego!
No, ale żeby było „więcej”, trzeba mieć po kogo i po co sięgać. Tymczasem tego właśnie rodzimej opozycji partyjnej i medialnej brakuje najbardziej. Dlatego w ich działaniach panuje zasada: „na bezrybiu i rak ryba”. I – kiedy jakiś „rak” się trafi – serwują go Polakom zgodnie z hasłem „wszystko i każdy, byle przeciw PiS”.
Za całkiem nowe „raki” należy uznać choćby drugą aferę samolotową (pierwsza to ta sprzed dokładnie dwóch lat, z posłem PiS-u Adamem Hofmanem bawiącym w Madrycie) oraz nowe gwiazdy KOD: nawołującego do puczu zwolennika stanu wojennego płk. Adama Mazgułę oraz Józefa Piniora – podsłuchiwanego za czasów PO, a więc ofiarę PiS. Obaj wyżej wymienieni panowie przejawiają dolegliwość tę samą, co Lech Wałęsa: czym więcej sami mówią, tym bardziej się pogrążają. Warto więc, i wystarczy, ich słuchać, by wiedzieć, jakie to „raki”.
Ciekawszym tematem jest wspomniana afera, którą próbuje się robić z incydentu, do którego miało dojść przed tygodniem na lotnisku w brytyjskim Luton. Wracająca rządowym Embraerem 175 z konsultacji międzyrządowych w Londynie delegacja rządu postanowiła „nadliczbowo” zabrać ze sobą grupę dziennikarzy i kilku polityków, którzy do Wielkiej Brytanii przylecieli wojskową Casą. Jedynie dlatego, że Embrayer wracał do Polski wcześniej niż Casa i musieliby oni czekać. Kapitan Embraera odmówił jednak przyjęcia ich na pokład ze względu na możliwość przeładowania samolotu, co realnie zamknęło całą sprawę.
Dziennikarze wrócili Casą, ale nie omieszkali w swoim stylu tego incydentu opisać. Wytknęli m.in., że „na pokładzie źle wyważonej maszyny, która podzieliłaby los Tupolewa 154 lecącego 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska, o mały włos nie znaleźli się: premier Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki oraz szefowie MSWiA, MON i MSZ”.
Czy złamano jakieś procedury, np. regulującą przeloty VIP-ów instrukcję HEAD? Czy tak wielu ważnych ministrów powinno lecieć w jednym samolocie i czy nie należy z tego zdarzenia, z chwilowej dezorganizacji na Luton, wyciągnąć wniosków? To pytania ważne, a sprawa warta zbadania. Ale trzeba znać proporcje.
Spragniona, jak kania dżdżu, jakiegokolwiek haka – czy też „raka” – na rząd opozycja zwęszyła okazję do nowej histerii. .Nowoczesna roztrąbiła w mediach o złożeniu doniesienia do prokuratury ws. niedopełnienia obowiązków przez szefową KPRM min. Beatę Kempę, PO udowadniała, że „bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie pod rządami PiS-u jest zagrożone”, a obie te partie zgodnie podjęły porównanie incydentu do tragedii smoleńskiej.
W rzeczywistości nikt niczym ani przez chwilę nie był zagrożony. Kapitan samolotu podjął całkowicie autonomiczną decyzję, której nikt nie podważał, a londyński Luton to nie Siewiernyj. Cóż z tego? Usłyszeliśmy i przeczytaliśmy o „tupolewizmie na pokładzie Embraera" i „kapitanie rządowego Embraera, bojącym się powtórki Smoleńska”. Trzeba przyznać, że opozycja i niektórzy dziennikarze sięgnęli po „raka” wyjątkowo obrzydliwego, który bardziej ich demaskuje, niż wzmacnia. Ale skoro nie mają prawdziwych ryb?