Zacząłem czytać „Legion” Elżbiety Cherezińskiej, zachęcony wywiadem autorki w radiowej Trójce na temat jej zupełnie innej, nowej książki, o królowej Świętosławie. W wywiadzie tym Cherezińska dzieli się – na marginesie rozważań o chrzcie Mieszka I – ciekawą obserwacją. Pogańscy władcy musieli bez przerwy udowadniać swoją „skuteczność”: musieli podejmować i wszczynać wojny, wygrywać i dostarczać łupów swoim wojom, a poddanym udowadniać, że mają ów germański (za przeproszeniem, ale tak to się nazywało) heil, czyli charyzmę i szczęście wojenne. Każda porażka mogła pogrążyć władzę, a nawet doprowadzić do rozpadu państwa, jeśli to sięgało poza granice plemienia. Dopiero chrześcijaństwo to zmieniło.
Ciekawa myśl, całkowicie zbieżna z tym, co Maurras pisał o prawowitości, cezaryzmie i demokracji w czasach współczesnych, więc w dobie kryzysu cywilizacji chrześcijańskiej.
Ów doktor kontrrewolucji był, jak wiadomo, bardzo krytyczny wobec demokracji, choć jego krytyka miała charakter ściśle empiryczny, pragmatyczny, uwzględniający odpowiedzialność narodową, i nie szła – krótko mówiąc – tak daleko jak u wielu jego wyznawców. Otóż Maurras, dla którego demokracja oznaczała przede wszystkim niestabilność i niezdolność do realizacji długofalowej polityki państwa, pisał, że cezarystyczne dyktatury są z tej perspektywy jeszcze gorsze, bo skazane na poszukiwanie popularności, nieodpowiedzialne, gotowe do wszczynania „efektownych” konfliktów i w tym sensie „ultrademokratyczne”.
To dlatego Putin może dziś całować ikony, ale nie tknie ustawodawstwa aborcyjnego. Rządzi bowiem odwołując się do naturalizmu „posowieckiego drobnomieszczaństwa”, który świetnie charakteryzuje opowieść żony jednego z najważniejszych PRL-owskich dygnitarzy o tym jak jedno dziecko potajemnie przed mężem ochrzciła (bo „tak się robi”), a drugie – potajemnie przed tym samym mężem skazała na aborcyjną śmierć (bo tak też „się robi”). Takich „sowieckich swobód” Putin tknąć się nie waży, bo chce reprezentować to, co w oczach posowieckich mas jest „normalne” – i tę granicę swej władzy pokornie szanuje. Tyrani są bowiem bardzo „silni” wobec słabych, a bywają bardzo słabi, gdy trzeba naprawdę ludzi bronić.
Chrześcijaństwo przynosi prawowitość i dlatego może budować narody: wspólnotę losu w doli i niedoli, niezależną od władzy, która z kolei może korzystać z rzeczywistego autorytetu, opartego nie na magii „skuteczności”, ale na zasadach moralnych, które budują autorytet – jeśli sama władza jest im posłuszna.
Wszystko to wiąże się ze sporami ustrojowymi, które nas czekają. Ustrój państwa nie sprowadza się do reguł walki o władzę i relacji między tymi, którzy ją mają i tymi, którzy chcieliby ją mieć. Ustrój to wartości, które państwo chroni, których ochrony każdy ma prawo się od władzy domagać i z którego to obowiązku żaden polityczny mandat, demokratyczny czy niedemokratyczny, nie może władzy zwolnić. Tę prostą prawdę warto przypomnieć dziś, gdy obchodzimy jubileusz chrztu Polski.
Marek Jurek |