W centrum duchowości księdza Andrzejewskiego była wiara w Zmartwychwstanie Pańskie. A raczej było tam samo Zmartwychwstanie jako początek naszej wiary. Powtarzał nam za św. Pawłem: „jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor 15, 14). Ale ta figura służyć miała – zgodnie z nauką Apostoła – uświadomieniu nam konsekwencji tego, że Chrystus właśnie zmartwychwstał, co przecież potwierdzało tylu ludzi. Chrystus zwyciężył śmierć, a więc Ewangelia jest Prawdą, i nasza wiara oparta jest nie na osobistym upodobaniu, ale na zobowiązujących faktach. Na prawdzie, która nie jest figurą, aluzją, symbolem, ale wyraźnym świadectwem potwierdzającym to, co Chrystus sam mówił o sobie – że jest Bogiem. Obok takiego świadectwa człowiek szukający prawdy przejść obojętnie nie może.
Ksiądz Witold uczył nas więc, że w tym najważniejszym fakcie mają źródło wszystkie prawdy katolicyzmu: wiara w Eucharystię, w sakramenty, w Kościół. Fascynowały go nowe metody duszpasterskie, ale istota jego orędzia była nadzwyczaj tradycyjna, miała niewiele wspólnego z modernistycznym sprowadzaniem religii do uczuć czy subiektywnej tożsamości. Wychowywał nas na świadomie wierzących katolików, uczył pewności świadka.
Oczywiście, po wyjeździe z Gorzowa, a potem z Poznania, widywałem go coraz rzadziej. Ale do końca, nawet wtedy, gdy Szef leżał w chorobie, obezwładniony mnożącymi się chorobami, miałem wrażenie, że się nigdy nie zestarzał. Po prostu Bóg wziął go do siebie, gdy przyszedł czas. Ksiądz Witold do końca zachowywał optymizm i entuzjazm młodego artysty, który odkrył rzeczywistość piękniejszą niż sztuka. Miał ten szczególny dar, który Bóg daje wraz z osobistym nawróceniem: wiara jest czymś ciągle nowym, czymś, co ciągle cieszy i fascynuje i czego nie można zatrzymywać tylko dla siebie. To dlatego Kościół kazał przez wieki powtarzać swym kapłanom, zanim podejdą do ołtarza, że Bóg jest radością naszej młodości. Bo ci, którzy wybrali Życie (J 14, 6) – nie starzeją się. Owszem, ich ciało nie może się oprzeć prawom biologii, ale duch pozostaje młody.
Piszę raz jeszcze o księdzu Witoldzie Andrzejewskim nie tylko ze względów osobistych, nie tylko po to, by spłacić duchowy dług. To również kwestia powinności narodowej. Szef był jednym z tych, którzy tworzyli naszą historię, gdy wydawało się, że historia Polski już się skończyła. Właśnie dlatego ani o nim, ani o innych, którzy pracowali tak jak on – nie wolno nam zapomnieć.
Marek Jurek |