Obraz po Powstaniu w 1944 r. ukradli Niemcy, a „odnalazła” się w lipcu ubiegłego roku w niewielkim domu aukcyjnym w Niemczech. Marszand wiedział, że Polska poszukuje Gierymskiego od dawna. Ktoś chciał sprzedać obraz za ok. 5 tys. euro, dużo poniżej wartości. Ale w lipcu 2011 r. tylko teoretycznie historia z odnalezieniem kończyła się dobrze. Specjaliści wiedzieli, że „babcia” jest w złym stanie, ale dopiero kiedy trafiła na konserwatorski stół – przekonali się, że to stan agonalny.
Obraz się sypał. Warstwa malarska odstawała od płótna. Promienie RTG wykazały, że duże partie były przemalowywane. Przez kogo? Gierymski słynął z tego, że kilka razy zmieniał kompozycje obrazów. Skoro tak, to czy konserwator może poprawiać samego autora? A może obraz przemalowany został przez kogoś, kto chciał „ulepszyć” bardzo zniszczone płótno?
W pewien lipcowy poranek przed tymi pytaniami stanęła w pracowni Anna Lewandowska. Dla niej „babcia” mogłaby być prapraprababcią. Co zobaczyła wtedy w zniszczonej, smutnej twarzy starej Żydówki z Powiśla, trzymającej kosze z pomarańczami, młoda konserwatorka obrazów? Jeśli ktoś może wymienić sto nierozwiązywalnych zadań konserwatorskich – to właśnie owe „sto” stało teraz przed oczami młodej konserwator.
Jak ocalić bezcenny obraz? Jak po ponad 130 latach „odczytać” w nim zamierzenia Gierymskiego? Jaki kolor położyć tam, gdzie nie ma już warstwy malarskiej? Jak rozwiązać zagadkę z szalem czy może chustą na szyi „Pomarańczarki”? Anna Lewandowska jest cierpliwa. Spędza z „babcią” długie godziny. Przywraca ją sztuce milimetr po milimetrze. Rozmawia z nią. Ma wiele chwil, kiedy nic jej nie wychodzi, kiedy sprawdzone metody konserwatorskie zawodzą, Gierymski jest trudny.
Odnowioną „Pomarańczarkę” zobaczyliśmy 5 grudnia. Piękną. Historycy sztuki, oceniając prace Anny Lewandowskiej, powiedzieli: „ona bardzo lubi ten obraz i tego malarza… bardziej od siebie”. Tam, gdzie nie była pewna jak poprawić – zostawiała, w imię prawdy o Gierymskim. „Ja tylko sklejałam przeszłość” – powiedziała sama. Zobaczmy więc efekt owego „sklejania”, robiąc sobie wycieczkowy prezent na Mikołajki.
Małgorzata Ziętkiewicz |