Na 31 marca Związek Nauczycielstwa Polskiego zwołał ogólnopolski, nauczycielski „strajk szkolny”. I pewnie znajdą się nauczyciele, którzy do strajku przystąpią i rodzice uczniów, którzy okażą strajkowi zrozumienie, zważywszy na to, że planowana reforma szkolnictwa ma swoje mankamenty. Rzecz w tym, że – mówiąc kolokwialnie – sprawa brzydko pachnie na kilometr. I to, że ZNP organizuje swój strajk ramię w ramię z partią Razem – kojarzoną niemal wyłącznie z walką o swobodną aborcję i likwidację przejść podziemnych przez ulicę, dyskryminujących pieszych – jest najmniej istotnym elementem tego zapachu.
Prezes ZNP określa strajk jako „protest w imieniu uczniów, którzy są podmiotem nauczycielskich działań”. Warto więc na początek popatrzeć czego ZNP „żąda i się domaga”. A więc po pierwsze – „10-procentowej podwyżki oraz wzrostu udziału płacy zasadniczej w ogólnym wynagrodzeniu”. Po drugie – „niedokonywania wypowiedzeń stosunków pracy nauczycieli i pracowników niepedagogicznych do 31 sierpnia 2022 roku”. I po trzecie – „niedokonywania na niekorzyść zmian warunków pracy (nauczycieli i pracowników niepedagogicznych) do 31 sierpnia 2022 roku”. Tyle. Nic więcej! Żadnych postulatów dotyczących np. podstawy programowej nauczania czy skutków likwidacji gimnazjów dla uczniów.
Tak więc w imieniu uczniów ZNP domaga się gwarancji lepszego życia jedynie dla siebie. I – swoją drogą – domagając się gwarancji pracy przez kolejne pięć lat, niezależnie od swojego wieku i przydatności do wykonywania zawodu nauczyciela, blokują etaty nauczycielom wchodzącym na rynek pracy!
Druga sprawa to sposób, w jaki nauczyciele, woźne i kucharki szkolne chcą potraktować uczniów i ich rodziców. Strajk, który ma polegać na zbiorowym powstrzymaniu się pracowników oświaty od wykonywania pracy, w rzeczywistości jest powstrzymaniem się od zajmowania się uczniami w jakiejkolwiek formie. ZNP mówi wprost: „Związek nie jest zobowiązany do zorganizowania opieki dla uczniów przebywających w szkole w czasie strajku. Ten obowiązek spoczywa na dyrektorze”. A dyrektorzy rozpaczliwie apelują do rodziców: nie posyłajcie w piątek dzieci do szkoły.
Uczniowie, jak widać, staną się na jeden dzień balastem, który ZNP chce zrzucić na dyrektorów szkół, tych nauczycieli, którzy do strajku nie przystąpią, a przede wszystkim na rodziców. ZNP sugeruje wprost rodzicom, by na jeden dzień zwolnili się z pracy, by sami zajęli się swoimi dziećmi.
Pytanie więc, na czyj koszt ten strajk? Jakimi metodami środowisko nauczycielskie chce walczyć o prawa jedynie dla siebie? I dlaczego strajk obejmuje także placówki przedszkolne, które ani nie zostały ujęte w żądaniach strajkujących, ani nie dotknie ich w żaden sposób reforma PiS?
Można opowiadać frazesy o strajku w trosce o ratowanie naszych pociech przed reformą. Można zapomnieć, że prezes ZNP Sławomir Broniarz i kierowany przezeń od lat Związek byli kiedyś zagorzałymi zwolennikami likwidacji gimnazjów, przeciw czemu dziś protestują. Przypuszczam jednak, że rodzice uczniów zostawionych samym sobie tego strajku partii Razem i ZNP nie zapomną.