Nasi oponenci tymczasem uważają in vitro za rzecz dobrą, ale jednocześnie zgadzają się na selekcję i niszczenie „nadliczbowych” – jak je nazywają – dzieci poczętych in vitro. Oczywiście, coś z tym muszą zrobić, jakoś sobie muszą poprawić samopoczucie. I muszą też odwrócić uwagę od konsekwencji własnego stanowiska. Bo przecież niełatwo jest popierać selekcję ludzi – z których jedni mogą się urodzić, a inni nie. Czasami zresztą żadne świadomie poczęte in vitro dziecko nie może się urodzić. Bo gdy okaże się, że dziecko wybrane do implantacji i urodzenia jest jednak chore, ma wady rozwojowe, wówczas odzywają się ci, którzy jak profesor Jacek Zaremba chcą, żeby rodzice „mogli decydować”, czy chore dziecko poczęte in vitro może się urodzić, czy nie. A skoro ten wybór oznacza śmierć wielu dzieci, z reguły szukają kogoś, na kim mogą odreagować swoje poczucie winy i dzięki komu mogą odwrócić uwagę od tego, co naprawdę robią.
Bo jak mówił mądry Tom Hagen w zakończeniu „Ojca chrzestnego”, ludzie czasem wybaczają innym, ale nigdy nie wybaczają sobie: kogoś muszą ukarać za to, co sami robią lub głoszą; za to, na co się sami zgadzają. Wczoraj za „przestępczy” seks swoich gimnazjalnych rodziców zostało ukarane śmiercią dziecko Agaty. Dziś profesor Longchamps de Bérier, który przestrzega, że dzieci poczęte in vitro częściej rodzą się chore – stał się obiektem nagonki ze strony tych, którzy otwarcie albo milcząco zgadzają się, żeby „nadliczbowe” lub chore dzieci poczęte in vitro były po prostu zabijane.
![]() | Marek Jurek |