W tamtych czasach sprawy wydawały się jasne. Wiadomo było, co to są kraje misyjne. I wiadomo było, co to są kraje katolickie albo przynajmniej chrześcijańskie. Kapłan lub osoba zakonna, którzy jechali z kraju chrześcijańskiego do misyjnego, by ewangelizować i prowadzić różne formy duszpasterstwa, byli misjonarzami. Można by sądzić, że tak jest i dzisiaj. Niedawno odbył się IV Krajowy Kongres Misyjny, na którym spotkało się wielu misjonarzy. Hasło Kongresu brzmiało: „Radość Ewangelii źródłem misyjnego zapału”. A jednak trzeba zauważyć, że kwestia misji przedstawia się dziś zgoła inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Klasyczne pojęcia takie jak ‘misje’, ‘misjonarz’ coraz mniej odzwierciedlają rzeczywistość.
Kraje, z których wywodziło się wielu misjonarzy, dziś spoganiały. Z kolei w wielu krajach, które nazywane były misyjnymi, nawet jeśli katolicyzm nadal jest w nich mniejszością, Kościoły zdążyły okrzepnąć i „dorobić się” miejscowych księży. Co więcej, coraz częściej się zdarza, że księża z Azji lub Afryki pracują w parafiach na zsekularyzowanym Zachodzie. Taka Holandia, która przed Soborem Watykańskim II słynęła z liczby misjonarzy, dziś sama potrzebuje misji lub – jak to się mówi – nowej ewangelizacji. Kim jest zatem misjonarz? Czy to na przykład tylko kapłan z Niemiec, który pracuje w Zambii, czy też może także kapłan z Nigerii pracujący w Belgii?
Okazuje się, że aby znaleźć pogaństwo, wcale nie trzeba wyjeżdżać gdzieś daleko. Wystarczy przekroczyć zachodnią granicę Polski, czyli znaleźć się w dawnej NRD. To najbardziej zdechrystianizowany obszar w Europie; w Republice Czeskiej natomiast ponad 50 proc. mieszkańców określa się jako ateiści. W tym kontekście pojęcie ‘kraj misyjny’ okazuje się mało precyzyjne. Dlaczego mielibyśmy nazywać na przykład Kongo krajem misyjnym, skoro nie tylko wiara w Boga, ale także wiara w Jezusa Chrystusa jest tam bardziej rozpowszechniona niż w niejednym kraju europejskim?
Warto wskazać tutaj na jeszcze jedną kwestię. W tak zwanych krajach misyjnych najczęściej rozpowszechniona jest religijność naturalna. Właściwie nie ma tam ludzi, który by twierdzili, że są ateistami. Oczywiście, religijność naturalna to jeszcze nie jest wiara w sensie chrześcijańskim. Nie brakuje w niej elementów, które powinny być oczyszczone, jeśli nie po prostu wyrzucone, gdyż nie są niczym innym jak bałwochwalstwem. Niemniej religijność naturalna stanowi jakieś zaczepienie, punkt wyjścia dla głoszenia Ewangelii. Tymczasem w spoganiałych – kiedyś chrześcijańskich – krajach mamy do czynienia z ludźmi jakby zupełnie wypranymi z doświadczenia Tajemnicy i Świętości. Takim ludziom nie da się przepowiadać Ewangelii jako odpowiedzi na ich najgłębsze pragnienia. Najpierw trzeba coś zrobić, aby owe pragnienia w nich obudzić. Nie zniknęły one bowiem całkowicie, ale zostały przysypane m.in. konsumpcjonizmem i popkulturową papką. Współczesny poganin Zachodu żyje tak, jakby nie miał innych pragnień, tylko 80 lat w miarę wygodnego życia.
Można być więc misjonarzem w miejscu, gdzie się żyje i pracuje. Nie chodzi o to, by chodzić i wszystkich pouczać. Misjonarzem jest ten, kto wprowadza swe dzieci w wiarę, ale nie gderaniem, tylko osobistym świadectwem. Misjonarzem można być w pracy, kiedy w odpowiednim momencie znajdziemy odpowiednie słowo, by uzasadnić nadzieję, która jest w nas. Każdy świadomy swej wiary katolik jest w pewnym sensie misjonarzem. Nie musi to oznaczać wyjazdu do dalekich krajów.
Dariusz Kowalczyk SJ |