Wpływowa publicystka prorządowa, pani Dorota Kania, w rozmowie z „Superexpressem” powiedziała niedawno, iż „nie dziwi się tym”, którzy piszą, że „Duda zdradził”, że „opanował go Ubekistan”, bo „rozczarowanie (…) nie jest jeszcze żadną pogardą”. W ten właśnie sposób, gdy widzimy, jak spokojnie można uzasadniać i uprawomocniać najbardziej poniżające inwektywy wobec Prezydenta Rzeczypospolitej – powraca zjawisko, które młody Stefan Kisielewski określił przed wojną jako „terroryzm ideowy”. Bo Kisielowe określenie „terroryzm” nie było bynajmniej metaforą werbalnej agresji. „Terroryzm ideowy” to autentyczna metoda wymuszania politycznego posłuszeństwa, w której nie ma już miejsca nie tylko na zastrzeżenia, na dyskusję, na osobistą odpowiedzialność, ale nawet na wykonywanie własnych niezbywalnych obowiązków.
Terroryzm ideowy jest bowiem metodą nie tyle atakowania przeciwników, ile utrzymywania w dyscyplinie zwolenników i sojuszników. Pilnuje, by – powołując się na zasady czy choćby sprawdzoną wspólnotę poglądów – nikt nie mógł w najmniejszym stopniu odchylić się od wymuszanej linii politycznej.
Stefan Kisielewski – a pisał pod koniec lat trzydziestych – wymieniał trzy ośrodki tego propagandowego „terroru”: komunistów, lewicowo-liberalne „Wiadomości Literackie” i ONR. Sceptykom, którzy natychmiast byliby gotowi zaprzeczyć możliwości istnienia jakiejkolwiek cechy łączącej te nie tylko odmienne, lecz całkowicie przeciwstawne kierunki – odpowiadał, że łączy je nie jakaś wspólnota polityczna, ale psychologiczna. Jej zasadniczym elementem jest właśnie brak jakiegokolwiek poczucia wspólnoty z kimkolwiek poza własnym środowiskiem, odbieranym jako awangarda – czy to postępu, czy to socjalizmu, czy to narodu. Adeptów terroryzmu ideowego łączy sposób przeżywania rzeczywistości, zapał do atakowania innych w imię niemal religijnej wiary „tylko my” i karmionego tą wiarą poczucia jedności. Łączy ich również to, że nikogo w istocie nie chcą przekonać, a najmniej tych, do których się odnoszą. Chcą jedynie zmusić innych do milczenia.
Terroryzm ideowy niszczy republikańską demokrację, której koniecznym warunkiem jest debata publiczna, a nie jedynie „pluralizm” kampanii propagandowych. W normalnej debacie każda partia powinna reagować na ekstremistów we własnych szeregach. Sposobów możliwych reakcji jest wiele, począwszy od wypowiedzi rzeczników, wyraźnie i wiarygodnie przeciwstawiających się wypaczaniu i plamieniu agresją własnego stanowiska. Jeszcze lepiej, jeśli sami przywódcy decydują się agere contra (działać przeciw), dając przykład szacunku dla instytucji i zasad, dla oponentów, krytyków czy dysydentów. To nie jest wygórowane oczekiwanie, bo przywództwo polityczne to nie tylko organizowanie zwalczania przeciwników, ale najpierw przekonywanie i wpływanie na zwolenników. Tym właśnie polityczne przywództwo różni się od zwykłej demagogii.