Mamy spadek liczby uczniów uczęszczających na lekcje religii. W szkołach średnich większy niż w szkołach podstawowych, bo w tym ostatnim przypadku o chodzeniu na religię zasadniczo decydują rodzice, wciąż przekonani, że znajomość Biblii, w tym Dekalogu, nie zaszkodzi. Poza tym mniejsze dzieci nie mają jeszcze tak spranych mózgów, jak wielu ich starszych kolegów, którym wmówiono, że religia jest obciachowa, a fajne jest oklaskiwanie „autorytetów” na imprezach u Owsiaka i Trzaskowskiego, np. Nitrasa postulującego „opiłowanie” katolików, Kurdej-Szatan wyzywającej polskich funkcjonariuszy Straży Granicznej od „morderców” albo Donalda Tuska, który wskazał na pierwszy – nie licząc wyprowadzenia wiadomo kogo w kajdankach – punkt swojego programu, a mianowicie aborcję do dwunastego tygodnia ciąży. Do spadku liczby uczniów uczęszczających na religię dodajmy fakt, że spada liczba katechetów i w niektórych szkołach dyrektorzy muszą się wysilić, by znaleźć nauczycieli religii. Choć brak nauczycieli dotyczy nie tylko katechezy, ale także innych przedmiotów.
Lekcje religii weszły, a właściwie wróciły do szkół 30 lat temu jako przedmiot nieobowiązkowy. Wtedy uczestnictwo w szkolnej katechezie deklarowało ponad 90 procent uczniów w Polsce. Środowiska postkomunistyczne i lewicowo-liberalne straszyły wówczas, że dzieci niechodzące na religię będą szykanowane, bo – wiadomo – katolicka Polska jest wysoce nietolerancyjna. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie! Dzisiaj w niektórych szkołach narażony na drwiny jest ten, kto chodzi na religię, a nie chodzi na manifestacje typu „hej, hej, aborcja jest okej”. Kiedy się zajrzy do Internetu, to widać, że szczególnie takie środowiska jak gazeta.pl odnotowują wszelkie spadki uczestnictwa w katechezie, szczególnie w dużych miastach na czele z Warszawą. Ponadto są zatroskane, czy aby jakaś szkoła nie utrudnia formalnie „wypisania się” z religii. Wyliczają też, ile to milionów muszą dorzucać samorządy do pensji dla katechetów, a przecież pieniądze te – należy się domyślać – można by wydać na coś „prawdziwie pożytecznego”. A co jest prawdziwie pożyteczne, to zapewne mogliby nam powiedzieć tacy ludzie, jak np. prezydent miasta Warszawy i jego ekipa.
We Włoszech fakt, że w szkołach średnich wielu uczniów nie chodzi na katechezę, nie jest przedmiotem wielkich dyskusji. Zdążyli się do tego przyzwyczaić sami katecheci. Co więcej, pewna znajoma katechetka, ucząca w jednym z renomowanych liceów w Rzymie, twierdzi, że woli mieć na lekcji 10 uczniów, którzy są zmotywowani, by uczyć się religii, niż 25, z których większość próbowałaby po chamsku zademonstrować, że są niewierzący. Choć bywa, że na katechezę zapisują się także ci, którzy deklarują swój agnostycyzm lub ateizm. Uważają oni, że nie sposób zrozumieć historii, kultury, sztuki i literatury bez pewnej wiedzy na temat chrześcijaństwa, w tym głównie Kościoła katolickiego. Współbrat jezuita z Portugalii, który przez kilka lat uczył religii, opowiadał, że najlepszym jego uczniem z punktu widzenia posiadanej wiedzy był pewien… muzułmanin. Ów wyznawca islamu powtarzał, że urodził się w Portugalii i chce rozumieć jej dzieje, a to jest niemożliwe bez znajomości katolicyzmu. Przypominam sobie pewnego uniwersyteckiego profesora historii, z którym na początku lat 90. zrobiłem wywiad. Ateista, przez dziesięciolecia członek PZPR. Profesor przyznał, że wychowywał syna całkowicie z dala od Kościoła. Zrozumiał, że coś poszło nie tak, kiedy jego osiemnastoletni już syn, widząc w muzeum obraz przedstawiający półnagą parę i węża na drzewie, zapytał, co to jest. Rzeczywiście! Nieznajomość historii kuszenia pierwszych rodziców w raju nie dowodzi nowoczesności, ale raczej swego rodzaju ciemnoty.
Co będzie dalej z lekcjami religii? Pożyjemy, zobaczymy. Być może wbrew zapowiedziom wieszczącym rychły upadek Kościoła, a wraz z nim katechezy w szkołach, nie będzie żadnych istotnych zmian w najbliższych dziesięcioleciach. A być może nastąpią jakieś zmiany, np. takie, że religia w szkołach średnich powróci do salek parafialnych. W każdym razie zacietrzewieni przeciwnicy wiedzy religijnej to nie żadna nowoczesność ani postęp. To raczej ciemnota porównywalna z ciemnotą „czerwonych krawacików” z lat 50., którzy przekonywali, że Boga nie ma, bo Gagarin był w kosmosie i nikogo takiego nie widział.