Byłem w Paryżu na Marszu Życia. Pięćdziesiąt tysięcy ludzi, masa młodzieży. U nas często myślimy, że dla młodzieży ważna jest zabawa, więc aby ściągnąć młodzież, musi być wesoło i „pozytywnie”. Młodzi Francuzi byli uśmiechnięci, ale nikt nie miał wątpliwości, o co i przeciw czemu przyszedł walczyć. Uderzająca była też obecność wielu księży i zakonników, nie w grupie, ale indywidualnie, wśród innych demonstrantów. Politycznie tych kilkudziesięciu, może stu ludzi różnicy nie robi; wiernym, wypełniającym po prostu powszechny nakaz sumienia – robi wielką.
Lewicowy rząd wprowadza właśnie ustawę o „zakazie przeszkadzania w aborcji”, czyli o uruchomieniu aborcyjnej cenzury. Każda wypowiedź w obronie życia nienarodzonych, uznana za dezinformację, może autorów kosztować grzywnę rzędu 130 tys. zł lub dwa lata więzienia. Nie za działalność w ogóle – za jedną wypowiedź. Przy czym z punktu widzenia autorów cenzorskiego prawa mówienie o człowieczeństwie nienarodzonych już jest „dezinformacją”! Młodzi manifestanci bez przerwy więc skandowali: „Chcemy życia, a nie nazistowskiego państwa”. W razie czego obronią się jednak przed procesem o obrazę socjalistycznego rządu. Życie (la vie) rymuje się zarówno z państwem nazistowskim (État nazi), jak i z eutanazją (euthanasie). Te dwa słowa skandowane po francusku brzmią praktycznie tak samo, a eutanazji na szczęście można jeszcze nie chcieć.
Jeszcze Francja nie zginęła
Byłem w Paryżu na Marszu Życia. Pięćdziesiąt tysięcy ludzi, masa młodzieży. U nas często myślimy, że dla młodzieży ważna jest zabawa, więc aby ściągnąć młodzież, musi być wesoło i „pozytywnie”. Młodzi Francuzi byli uśmiechnięci, ale nikt nie miał wątpliwości, o co i przeciw czemu przyszedł walczyć. Uderzająca była też obecność wielu księży i zakonników, nie w grupie, ale indywidualnie, wśród innych demonstrantów. Politycznie tych kilkudziesięciu, może stu ludzi różnicy nie robi; wiernym, wypełniającym po prostu powszechny nakaz sumienia – robi wielką.
Lewicowy rząd wprowadza właśnie ustawę o „zakazie przeszkadzania w aborcji”, czyli o uruchomieniu aborcyjnej cenzury. Każda wypowiedź w obronie życia nienarodzonych, uznana za dezinformację, może autorów kosztować grzywnę rzędu 130 tys. zł lub dwa lata więzienia. Nie za działalność w ogóle – za jedną wypowiedź. Przy czym z punktu widzenia autorów cenzorskiego prawa mówienie o człowieczeństwie nienarodzonych już jest „dezinformacją”! Młodzi manifestanci bez przerwy więc skandowali: „Chcemy życia, a nie nazistowskiego państwa”. W razie czego obronią się jednak przed procesem o obrazę socjalistycznego rządu. Życie (la vie) rymuje się zarówno z państwem nazistowskim (État nazi), jak i z eutanazją (euthanasie). Te dwa słowa skandowane po francusku brzmią praktycznie tak samo, a eutanazji na szczęście można jeszcze nie chcieć.
Drugie, szczególnie ujmujące hasło: „Bronić słabych – to jest siła!” – zadedykowałem na Twitterze wszystkim naszym wyborczym warlordom, rozgrywającym nieustannie swoje „sezony polityczne”. Idąc przez Paryż, myślałem, że tych pięćdziesięciu tysięcy ludzi zabrakło na ulicach Warszawy w czasie „czarnej rewolucji”. Wiosną każdego roku na ulice dziesiątków polskich miast wychodzą Marsze Życia i Rodziny, w których regularnie uczestniczy parokrotnie więcej ludzi niż we wszystkich czarnych wiecach razem wziętych. Dlaczego więc, mimo że o wiele mniej liczne, to aborcjonistyczne demonstracje stały się faktem politycznym? Bo gdy lewicowo-liberalni przywódcy powołują się na „czarną rewolucję”, są jej politycznymi rzecznikami, przywódcy większości robią uniki i w kółko powtarzają, że prawo do życia to światopoglądowa sprawa (subiektywnego) sumienia. A w naszych protestach nie widzą nic prócz demonstracji prywatnych „światopoglądowych” opinii, bez politycznych konsekwencji i znaczenia.
Najbardziej ceni się wartości, które się straci. Mimo wszystko więc wolę cywilizację życia potwierdzoną w prawie, głęboko osadzoną w sumieniach zwyczajnie żyjących ludzi – od nawet najliczniejszej mniejszości dramatycznie manifestującej na rzecz tego, czego już nie ma. Pod jednym warunkiem: że nie zapomnimy, iż ład społeczny należy do porządku kultury. Że istnieje dzięki temu, iż jesteśmy gotowi go bronić. Że nie jest niezmiennym faktem przyrody, biologicznie odziedziczonym po przodkach. „Czarna rewolucja” to fenomen, który w teologii nazywa się znakiem czasu. Ignorować ten fakt mogą tylko społeczni ślepcy.