28 marca
czwartek
Anieli, Sykstusa, Jana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Grudzień 70'

Ocena: 4.8
836

Szesnastego grudnia przypada rocznica wydarzeń, które Antoni Krauze pokazał w filmie „Czarny Czwartek”, za co należą mu się na zawsze słowa najwyższego szacunku i wdzięczności.

Byłam wtedy studentką w Gdańsku, jeszcze nastolatką. W czwartek pojechaliśmy grupą z akademika – spłoszeni i wytrąceni z codziennego rytmu – na zajęcia, bo przecież w środę przez cały dzień lokalne radio dudniło, że „wszystko wraca do normy”. Dudniło upiornym głosem Stanisława Kociołka, przerywanym ponurą (może żałobną?) muzyką, czego nie można było wytrzymać, ale sączyło się to wszędzie – wszak w każdym pokoju domu akademickiego wisiał głośnik. Zresztą w prywatnych domach u koleżanek też nie można było w tych dniach złapać żadnego innego radia.

Stanisław Kociołek powtarzał więc, żeby iść do pracy, na uczelnie, że przywrócony został porządek. Dziesięć lat później, z podziemnych publikacji dowiedziałam się, co znaczy sławetne „przywracanie porządku” (była na ten temat świetna książeczka czeskiego dysydenta Milana Šimečki pod takim właśnie tytułem). Po przerażających wydarzeniach z Gdańska nie tyle doszliśmy do siebie – trudno o „dojście“, gdy nad miastem bez przerwy latają wojskowe helikoptery, wzdłuż głównej alei co dziesięć metrów stoją czołgi, w powietrzu wisi smród gazów łzawiących i innych, w akademiku krążą niemożliwe do sprawdzenia opowieści o ofiarach ze strajku w stoczni i wydarzeń pod płonącym komitetem – ile po prostu poddaliśmy się pewnemu porządkowi dnia, bo innego i tak nie było. Telefony nie działały, w każdym akademiku siedział na dole smutny pan i zapewne pilnował, żebyśmy wszyscy wyszli na zajęcia.

Pojechaliśmy więc – z Oliwy do Wrzeszcza – na wykłady, a pierwszy był z chemii organicznej z prof. Januszem Sokołowskim. My z akademików stawiliśmy się w komplecie, ci „z Gdańska“ chyba też, natomiast nie było nikogo z Gdyni, choć wtedy na wykłady przychodzili wszyscy. Nagle jednak drzwi się otworzyły i wpadły dziewczyny z Gdyni, z jakimś szlochem i krzykiem, jakby kto je gonił. A przecież przyjechały kolejką (jak wtedy mówiliśmy na SKM-ki) i musiały jeszcze dojść do uczelni niezły kawał drogi. To dlaczego płakały?

Długo trwało, zanim nam zrelacjonowały swoje przeżycia i zanim do nas dotarło, co się w Gdyni tego ranka stało – o ile dotarło, bo jak mieliśmy zrozumieć takie potworności: wszędzie strzelali, z góry też, stoczniowcy na drzwiach nieśli jakiegoś chłopaka, wszędzie ranni, nie było gdzie uciekać, więc w końcu najlepiej do „kolejki“, bo ta przynajmniej pozwalała uciec od kul, pał, krzyku, huku i dymu.

Profesor Sokołowski chyba nawet nie próbował kwestionować opowieści przerażonych studentek, ale usiłował jakoś z nami rozmawiać. Cóż miał mówić w takiej sytuacji? Że kto kazał strzelać? Że ministrem obrony był Wojciech Jaruzelski? Że Stanisław Kociołek nas oszukał? O tym nie mówiliśmy na pewno, skąd zresztą nasz profesor miał wiedzieć, czy to nie „bratnia pomoc“. Pewno sam się bał, tak jak my. Ale dobrze, że rozmawiał. Robiłam nawet notatki, bo – jak sądzę – miałam poczucie historyczności tej chwili, ale zeszyt mi później zaginął.

Po południu smutni panowie ewakuowali nas z akademików, pod które podjeżdżały autobusy i wywoziły nas na dworce kolejowe. My z „linii zachodniej“ – jechaliśmy do Wejherowa, Lęborka, Słupska, Koszalina i dalej – odjeżdżaliśmy z Wrzeszcza. Przylepieni do okien, przejechaliśmy przez zaciemnioną stację Gdynia Główna Osobowa bez zatrzymania, z wizgiem kół.

Przez wiele lat nie byłam w stanie o tym opowiadać, na szczęście przyszedł rok 1980, stoczniowcom – z inicjatywy Henryka Lenarciaka – udało się odsłonić w Gdańsku pomnik Ofiar Grudnia ‘70. Dla Gdyni nie było to takie proste.

Procesy ówczesnych decydentów ciągnęły się latami i, jak wiadomo, niczego nie załatwiły. Kilka dni temu, w rocznicę kolejnego polskiego Grudnia, minister obrony narodowej Antoni Macierewicz zapowiedział, że wystąpi o pozbawienie Wojciecha Jaruzelskiego stopnia generała. Choć po 46 latach trudno mówić o sprawiedliwości dziejowej, to przynajmniej dopełni się jakiś fragment historycznej układanki. Ubędzie może narodowej schizofrenii na jeden procent albo nawet mniej. Nie może przecież być przedstawiany jako bohater człowiek, który ma na sumieniu zbrodnie przeciwko własnemu narodowi. Jeśli więc choć jedna osoba przestanie Jaruzelskiego uważać za męża opatrznościowego, to już będzie krok we właściwym kierunku. Chociaż jeden krok.

Grudzień ‘70 wciąż woła o pamięć.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarz i publicystka, współautorka m.in. "Poradnika dla dziennikarzy i wydawców gazet lokalnych" oraz " Podstaw warsztatu dziennikarskiego", prowadzi zajęcia na Wydziale Dziennikarstwa UW, współtwórca i była, wieloletnia sekretarz redakcji tygodnika "Idziemy".

- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 29 marca

Wielki Piątek
Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 18, 1 – 19, 42
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter