Komentarze po wizycie niemieckiej kanclerz Angeli Merkel nie tylko nie milkną, ale wręcz przybierają na sile. Jednych zdumiewa zademonstrowana zażyłość polsko-niemiecka, innych satysfakcjonuje, kolejnych irytuje. Można odnieść wrażenie, że niektórzy chcieliby zapytać, jakim prawem Jarosław Kaczyński rozmawia z Angelą Merkel jak równy z równym – choć niby jak, przepraszam, miałby rozmawiać?! Nie ukrywają zdumienia wywiadem, jakiego prezes PiS udzielił niemieckiemu dziennikowi "Die Welt" i jego propozycjami dotyczącymi Europy.
Dziennikarze, publicyści i zapraszani przez nich goście odmieniają więc przez wszystkie przypadki słowa "Europa", "Unia Europejska", "Traktat", "Brexit" i kilka innych "europejskich" terminów. Ale trzeba sięgnąć do źródeł, do Deklaracji Roberta Schumana z 9 maja 1950 roku – nie zapominając przy tym, że przygotował ją głęboko wierzący katolik, sługa Boży.
– Nie było Europy, mieliśmy wojnę – mówił wtedy, bo przecież zaledwie pięć lat wcześniej zakończona wojna nie była jeszcze odległym wspomnieniem. I proponował, żeby dwa narody, które wcześniej dwa razy doprowadziły się do śmiertelnego niemal wykrwawienia, wspólnie kontrolowały najważniejszą strategicznie produkcję węgla i stali.
„Pokój na świecie nie mógłby być zachowany bez twórczych wysiłków na miarę grożących mu niebezpieczeństw” – deklarował świadomy tych niebezpieczeństw. Że nie minęły, pokazuje choćby sytuacja na Ukrainie. Czy jesteśmy w stanie dziś wyciągać naukę z postawy Roberta Schumana i gotowości tamtego pokolenia do budowania pokoju?
"(…) Europa nie powstanie od razu ani w całości: będzie powstawała przez konkretne realizacje, tworząc najpierw rzeczywistą solidarność (…)". Już wiemy, że nie stworzyła. Już wiemy, że potrzebny jest nowy, potężny wysiłek. I nie chodzi tylko o obronę europejskich granic – jeszcze bardziej chodzi o obronę europejskich wartości: nie tylko prawa do życia w wolności ludzi i narodów, ale prawa do życia każdego człowieka.