Nie potrafię się jednak opędzić od wątpliwości, gdy czytam, jak wzięty – medialnie – politolog mówi, że krytyka pomysłu likwidacji waluty narodowej to jedynie „próba zebrania wokół siebie wyborców, którzy są najmniej przychylni Unii Europejskiej”. Polityka to coś poważniejszego niż wybory. Sprowadzać politykę do wyborów to tak, jak w nauce widzieć jedynie obsadę „posad” na uczelniach i w akademii nauk.
W Unii Europejskiej euro jest przedmiotem poważnej debaty i dramatycznych decyzji. Chociaż dzisiejsze władze chcą w ujednoliconej walucie widzieć nieomijalny czynnik jedności europejskiej, same państwa UE traktują to inaczej. Nikomu nie przychodzi do głowy domagać się od Wielkiej Brytanii przyjęcia euro. Również sprzeciw Danii czy Szwecji wobec tego pomysłu, sprzeciw o różnym charakterze i w różnych kontekstach traktatowych, to nie żadna „eurosceptyka”. Żaden z tych krajów w następstwie odrzucenia euro nie ograniczył swego udziału w polityce Unii Europejskiej. Podobnie wygląda polityka Alternatywy dla Niemiec, nieprzypadkowo nazywanej partią ekonomistów. Jej utytułowani politycy i eksperci nie krytykują nawet „wspólnej waluty” jako takiej. Po prostu mówią, że wspólna waluta od Krety po Irlandię to ekonomiczny absurd, a miałaby sens tylko wtedy, gdyby była ograniczona do krajów północno-zachodniej Europy. Inaczej za doraźne korzyści niemieckich eksporterów sami Niemcy zapłacą w przyszłości utratą popytu zewnętrznego i koniecznością rozwiązywania problemów tych krajów, które wciągnęły do eurostrefy.
Wydaje się więc, że od „ekspertów od polityki” komentujących ze swadą spory wyborcze powinniśmy oczekiwać więcej. W wypadku euro – pokazania, jak racje gospodarcze, które powinni rozumieć, rzutują na politykę państw, decyzje polityczne, stanowiska poszczególnych kierunków politycznych. Z pozoru problem polega na tym, że taka szersza perspektywa nie ma „wzięcia” w mediach. W istocie jednak chodzi nie tyle o owo wzięcie, ile o wygodę i łatwiznę komentatorów. Cynizm jest bardzo łatwy; znacznie łatwiej mówić o tym, co kto i na czym chce „ugrać”, niż analizować racje i ich publiczne konsekwencje.
Oczywiście, ów „politologiczny opis” rzeczywistości ma również polityczne konsekwencje. Gdy pozwolimy sobie wmówić, że w wyborach wybieramy tylko polityków, zapomnimy, że przede wszystkim wybieramy politykę Rzeczypospolitej. My sami.
Marek Jurek Idziemy nr 15 (498), 12 kwietnia 2015 r. |