Niemieckie media obawiają się kierunku, jaki Polska może przyjąć za prezydentury Dudy. Już w parę godzin po jego wyborze pojawiły się głosy, że Polska ogromnie się cofnęła ku radykalizmowi, a więc do czasów braci Kaczyńskich. A przecież daleko jeszcze nawet do zaprzysiężenia! Jednym słowem, niemieckie media powtórzyły dokładnie to, co o Andrzeju Dudzie mówił Bronisław Komorowski podczas kampanii wyborczej. Do tego padły głosy, że właśnie teraz, kiedy w Polsce żyje się dobrze (!), kiedy odnotowuje ona wzrost gospodarczy, przyszedł na nią taki cios. Media w Niemczech nie biorą jednak w ogóle pod uwagę tego, jak fatalny jest w Polsce system emerytur czy ubezpieczeń zdrowotnych, jak niskie są polskie zarobki w stosunku do innych krajów europejskich i jaki brak perspektyw dla młodych ludzi, którzy masowo opuszczają kraj.
Kiedy zadzwoniła do mnie dziennikarka niemieckiego radia diecezjalnego, zapytała, w jaki sposób interpretuję „populizm Andrzeja Dudy”, jako że pochodzi on z „prawicowo-populistycznej partii”. Odpowiedź jest prosta: w każdej kampanii wyborczej pojawiają się populistyczne wypowiedzi ze strony wszystkich polityków. Również Donald Tusk i Bronisław Komorowski wiele takich populistycznych obietnic naskładali. Nie słyszałem jednak, aby niemieckie media kiedykolwiek nazwały Tuska populistą. Tym bardziej szokujące jest to, że pytania te padły w kościelnej rozgłośni. Pokazuje to jednak, jak daleko posunął się wpływ ideologii. Nie akceptuje się woli wyborców z sąsiedniego kraju, ale przykłada własną ideologiczną miarę.
Jest to poważny problem, nie tylko dlatego, że świadczy o braku szacunku dla demokracji, ale również dlatego, że zagraża pokojowemu współżyciu narodów. Wszystko i wszyscy, którzy odsuwają się od strony lewej w kierunku prawej, są podejrzani, niegodni zaufania, a nawet niebezpieczni. Dlaczego? Otóż dlatego, że zagrażają tak zwanemu postępowi. Wybór katolika, który wyraźnie opowiada się za nauczaniem św. Jana Pawła II i który nie wstydzi się swojej wiary i wynikających z niej przekonań w kwestiach bioetycznych, zagraża rewolucji obyczajowej, tak szeroko obecnie zakrojonej w Europie. I dlatego należy go zdyskredytować już na samym starcie.
Niemieckim mediom w ogóle nie mieści się w głowie, że europejski polityk na takim stanowisku może otwarcie mówić o wartościach chrześcijańskich, a nie o „wartościach” gender. U europejskich przywódców zapala się od razu lampka ostrzegawcza, dotycząca przeforsowywania ustaw światopoglądowych w już i tak dość konserwatywnym kraju, jakim jest Polska w porównaniu z Zachodem. Przy czym wola konkretnego narodu, która wyraża się właśnie w wyborach, ma tu najmniejsze znaczenie. W końcu kto jeszcze wierzy w Unii Europejskiej w demokrację?
Tym bardziej się cieszę, że Polska dała przykład prawdziwie demokratycznego państwa, gdzie obywatele wybierają zgodnie ze swoim sumieniem, a nie według stereotypów narzuconych im przez Zachód.
Stefan Meetschen |