Tytuły te nawiązują oczywiście do słynnego fragmentu z listu św. Pawła do Efezjan, który bywa niekiedy czytany podczas ślubów w kościele. Apostoł zwraca się najpierw do żon: „Niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła” (5,22-23). Ktoś mógłby powiedzieć, że to zdanie zupełnie nie na dzisiejsze czasy, że „bycie poddaną” odeszło do lamusa na rzecz „bycia partnerką”. By jednak właściwie zrozumieć nauczanie św. Pawła o żonach, trzeba przeczytać zdanie następne: „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (5,25). A zatem mąż ma kochać żonę, jak Chrystus Kościół, czyli oddawać za nią życie. Pewna Włoszka powiedziała mi, że kiedy kobieta poślubia mężczyznę, który codziennie jest gotów oddawać za nią życie, to bardzo chętnie będzie mu poddana.
To ideał być może daleki od różnych życiowych sytuacji, ale pani Costanza chce nam powiedzieć, że ideały, choć nie bez trudu, można wcielać w życie. Autorka pisze: „Kobieta poddaje się nie po to, aby zostać zdeptaną, ale by przyjmować innych, wskazuje drogę mężczyźnie i całej rodzinie. […] Z taką kobietą – kobietą, która jest wierna, która nie jest rywalką […], ale która nie pozuje na słabą kobietkę – mężczyzna może być płodny w szerokim tego słowa znaczeniu”. Z drugiej strony Miriano stwierdza: „Być mężczyzną, być męskim to znaczy potrafić odważnie walczyć, mieć siłę do walki, siłę polegającą nie na atakowaniu, ale na stawianiu oporu. Być męskim to przede wszystkim mieć odwagę do brania na siebie ciosów, być tarczą w obronie powierzonych sobie osób”. Refleksje autorki nie są jakimś pięknoduchostwem. Zakorzenione są w konkretnym, realnym życiu, pełne humoru i zdrowego rozsądku.
Książki Costanzy Miriano, poczynając od ich tytułów, wywołały wściekłość zwariowanych feministek, lewaków, genderowców itp. W Hiszpanii feministki i lewicowi politycy domagali się nawet wycofania publikacji ze sprzedaży (ot! wolność słowa). Dopatrzono się w nich braku szacunku dla kobiet, sprowadzania ich roli do zaspokajania potrzeb mężczyzny i do tzw. reprodukcji. Miriano niczego takiego nie głosi, wręcz przeciwnie. Problem polega na tym, że nie brakuje dziś zajadłych środowisk, które alergicznie reagują na każde poważne potraktowanie słów: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Medialnych połajanek nie przestraszył się arcybiskup Grenady Francisco Martinez, który był inicjatorem wydania książek Constanzy Miriano. Krytyki uznał za śmieszne i pełne hipokryzji. Stwierdził ponadto, że „aborcja jest bardziej ekstremalnym aktem przemocy wobec kobiet niż treść książki”.
Małżeństwo na serio, które wie, że miłość nie jest tylko uczuciem, ale także – jeśli nie przede wszystkim – przykazaniem, które wymaga siły i zdecydowania, to rzeczywiście coś dla nieustraszonych kobiet i nieustraszonych mężczyzn. Ale tego rodzaju nieustraszoność nie jest z nas samych, lecz jest darem Bożym. Dlatego z pokorą trzeba się modlić każdego dnia o pomnażanie sakramentalnej łaski małżeństwa.
W książkach, które otrzymałem od Costanzy Miriano, są też dedykacje. Jedna z nich jest następująca: „Ojcu Dariuszowi, gotowemu umrzeć za oblubienicę, Kościół”. Ha! Piękne zdanie, które jest dla mnie wyzwaniem. Czy naprawdę jestem gotów umrzeć za Kościół? I cóż w codziennym życiu miałoby znaczyć to umieranie?
Dariusz Kowalczyk SJ dkowalczyk(at)jezuici.pl Idziemy nr 13 (445), 30 marca 2014 r. |