Tydzień temu feministki zapowiadały ogłoszenie hasła tegorocznej manify. Zapraszały dziennikarzy – po ciemku, pod kościół – i przestrzegały, żeby przedwcześnie „nie grzmieli o aborcji”, tylko najpierw posłuchali. Ci, co poszli, posłuchali – o aborcji oczywiście. „Aborcja nie policja. Pomoc wzajemna, nie przemoc systemowa” – będą wykrzykiwać feministki 8 marca.
Wzajemna pomoc to m.in. powołanie Aborcyjnego Dream Teamu, który jeździ po największych miastach (Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu i Katowicach), prezentując billboardy z napisem #NieJesteśSama. Statystycznie jedna na trzy kobiety ma doświadczenie aborcji (!), ale z obawy przed potępieniem nie mówią o tym.
Ten zdrowy wstyd ma przełamać nowa nomenklatura, którą feministki zmieniają mentalność społeczeństwa – czego zresztą nie kryją. Widać to w zestawieniach słów „aborcja” i: „drużyna marzeń”, „ok” czy „hobby”, jak zainteresowanie tym tematem określiła jedna z dziennikarek. „Chcemy rozpocząć publiczną debatę, której centralnym punktem jest pokazanie aborcji jako powszechnego doświadczenia” – piszą liderki „aborcyjnej drużyny marzeń”. Czy jeśli jeden na trzech obywateli kłamie na co dzień, to znaczy, że mamy przestać się tego wstydzić, uznać za normę i to zaakceptować?
Mogę solidaryzować się z kobietami, które dopuściły się aborcji, ale potem stanęły w prawdzie. A o niebo lepszą robotę od tych, którzy solidaryzują się, tańcząc na grobach dzieci, wykonują ci, którzy leczą kobiety z traumy poaborcyjnej.
Sposób, w jaki kobiety opisują wydalane podczas domowej aborcji dziecko – pełne fizjologii i samozachwytów typu „mam dobre serce, wykonałam aborcję” – nie pozostawia choćby marginesu refleksji, że pozbyły się własnego dziecka.
Przykro mi, że i tym komentarzem nakręcam zainteresowanie dla ostatnich aborcyjnych poczynań feministek, ale aborcyjne tańce śmierci jako mamie i kobiecie nie pozwalają mi przejść obok nich obojętnie.
W tej sytuacji pocieszeniem jest zdrowa reakcja społeczeństwa. Komentarze na stronach internetowych związanych z „Gazetą Wyborczą”, w której dodatku znalazł się proaborcyjny artykuł, zamieszczać mogą tylko użytkownicy płatnej subskrypcji tej gazety. I większość z nich aborcyjny materiał skrytykowała. Uczynili to nawet sami dziennikarze „Wyborczej”.